Total Pageviews

Thursday, October 16, 2008

Sergiusz: 204-220

Sergiusz: 204.
1945-01-07.
Zdecydowałem się rozpocząć pracę od terenów dawniej mi znanych. Tereny przydzielone mi i przeze mnie wybrane, zawiodły. Nie dały ludzi. Nic i nic. Bandytyzująca grupa kowieńska nie bardzo chciała się podporządkować. Woleli oddać mi broń i iść na święta, i do innych diabłów. Rezultat był taki, że wszystkich aresztowano. Pozostałem z „Jurem” i „Markiem”. Na Nowy Rok zjechałem na melinę do „Czecha” i tu zetknąłem się z „Cerwem”, bratem „Czecha”. Przyszła mi myśl, jechać z nim i jego sekcją, na Turgiele i Taboryszki. Zamiarem moim było zwrócić się do „Orlicza” - dawniej „Groma” - który podobno miał już ponad 100 ludzi. W tym dużo „Jurandowców”. Chciałem z nim porozmawiać, możeby pożyczył mi kilkunastu ludzi. Zobaczymy.
Sergiusz: 205.
Zastałem megalomana i egoistę, osłaniającego się furą frazesów i aureolą męczeńską. Nazwałem go „skostniałym Chrystusem”. Nie omyliły mnie przeczucia i pierwsze wrażenia. Z takim nic się nie da zrobić. Odjechałem. I w ciągu dwóch dni zebrałem w terenie kilkunastu ludzi, których przeprowadziłem na swój teren. Uzbroiłem ich od stóp do głów. Rozpoczął się - po raz czwarty - trud podciągania ludzi, uciekających na widok czapki bolszewickiej. Przeprowadziłem na terenie południa Wilna parę drobnych akcji. Pod Radominem rozbroiłem kilku milicjantów. Ucząc świeży i niedoświadczony narybek, przeszedłem niebezpiecznym terenem i odetchnąłem w m. „A”, gdzie podjąłem zamelinowaną broń.
Sergiusz: 206.
„Zosia” i „Ornak” mieli przez ten czas mobilizować ludzi. Na melinie „Czecha” spotkałem ich i oświadczyli, że w terminach wyznaczonych 14-15 stycznia, zgłosi się do mnie około 40 ludzi. Nie wierzyłem – oczywista - i miałem rację. Zgłosiło się dwóch, niezbyt wartościowych. Ha! Trudno. Łapanki zgarniają masę młodzieży. Sypią do Berlinga, a my tu pozostajemy w zarodku. W każdym razie, dnia 25-01-1945, jest nas trzydziestu. Wyprawiłem „Jura” na Litwę po zapasy: wozy i konie. Wątpliwości - co do rozwoju grupy słabną - może coś jeszcze się zrobi. Nad każdym trzeba czuwać, wszystko trzeba osobiście dopatrzyć. Styczność z żołnierzami nie jest rozkoszą. Brak dyscypliny - o której, wraz z brakiem wychowania, nie mają pojęcia - każe mi ustosunkować się do nich ostro. Jakże trudno z chłopca - od bata i krowy - zrobić żołnierza, ale innego wyjścia nie ma.
Sergiusz: 207.
Starzy partyzanci poszli na wygnanie. Poddali się sile, ukorzyli się przed potęgą buta. Lawiruję, żeby nie być zmuszonym do przyjęcia walki. Na razie materiał ludzki surowy. Dowodem tego były przemarsze przez szosę, gdzie zatrzymałem parę aut. Panika ogarnęła żołnierzy na widok maszyny. Dopiero na zatrzymaną już i rozbrojoną - pakowali się nieprzytomnie - jak szakale. Stare doświadczenia powtórzyły się już niejednokrotnie. Mimo wszystko, nie widzę nadzwyczajnych trudności. Pracować można. Komenda Okręgu obiecała mi pomóc. Niestety - ani ludzi, ani broni - ani żadnych innych pomocy nie dostarczono.
Sergiusz: 208.
Proszą, czy polecają mi, wprowadzić biurokrację. Po co? Chcą, żebym im wskazywał swoje mp (miejsca postoju). Komedia! Nie mają najmniejszego pojęcia o dzisiejszych warunkach pracy. Ludzie! Żadnego nie przysłała mi Kom. Okr. i żadnego karabinu. A przecież mają meliny, mają możliwości. Tu należałoby zrobić zastrzeżenie. Czy mają możliwości? Już nie, bo stracili wpływ na społeczeństwo. Młodzież nieprzerwanie odpływa do Berlinga. Oficerowie, podoficerowie, partyzanci i młodzież nasza ginie. Muszę zdobywać ludzi. Oto nowa Polska w walce o przyszłość. „Góra” nie wywiera wpływu na bieg rzeczy. Droga dookoła Wilna była rozkoszą. Las - okryty grubą warstwą szronu - ocierał się o nas. Pałace śniegowe upajały. Rozkosz, rozkosz. Przejechaliśmy lasy niemeńczyńskie w jedną i drugą stronę. W drodze do „Orlicza” spotkaliśmy się z grupą Własowa. Zrzutki niemieckie, doskonale zaopatrzone. Pokój, pokój.
Sergiusz: 209.
Uderzenie na auta i złapanie paru „lejtinantów”. To pierwsze wystąpienia na terenach moich z moją nową grupą. Uczą się, przyzwyczajają. Przeszedłem teren Rzeszy, Majszagoły, Podbrzezia i Niemenczyna. Zapuściłem się na teren Podbrodzia. 25-01-45r. jesteśmy w lasach. Od Podbrodzia strzeżemy się pilnie. Spotyka się wciąż młodych ludzi. Nie chcą iść. Każdy mówi, a może się jakoś uda. Koło Bujwidź, to samo. Niemal na naszych oczach zabili trzech chłopców, byłych partyzantów. Przyjechaliśmy na gorący płacz matek i sióstr. W takich wypadkach rzucam spokojną uwagę: „Mogli wstąpić do oddziału, ich wina”. I wciąż te same wypadki. Terror nie słabnie. Gdzie mogą, biorą. Gdzie mają okazję, zabijają. Teren - gdziekolwiek jesteśmy - zupełnie możliwy. Stosuję ubezpieczenia cywilne. Mieszkańcy zajętych przez nas chat muszą dbać o swoje i swoich rodzin bezpieczeństwo.
Sergiusz: 210.
Jadę do sąsiednich wiosek w zagrożonych kierunkach. Staram się w czas wycofać, żeby nie być zmuszonym do walki przed wieczorem. Gdyby ludzie byli silniejsi, gdyby duch patriotyczny był silniejszy. Niestety, idą jedynie w celu uchronienia się przed łapankami. Przeobrazić - tępego, obojętnego chłopa z egoizmu - trudne zadanie. Duch patriotyczny jest im obcy. Zdobyłem już kilku lepszych. Ha! „Jur” - mianowany w czasach „Wilka” podchorążym - d-ca kompanii żandarmerii, dziś zasługuje całkowicie na awans oficerski. Czy dadzą mi możliwości? Nie wiem. „Marek” - kpr., inteligent. „Dan” - d-ca patrolu kawalerii. Ostatnio przybyło paru nowych. „Zbyszko” - zapowiada się dobrze. „Jura” - ogłoszę swoim zastępcą i jednocześnie d-cą drużyny szturmowej. „Marek” - dyspozycyjny. Ba, adiutant ostatecznie. „Kujawiak” - niezbyt dzielna figura, może nada się na szefa. Robię już wysiłki organizacyjne. Zmuszam ludzi do planowej pracy, ale na Boga, jestem sam.
Sergiusz: 211.
Nie mam rzutkiego - sprytnego chłopca, czy człowieka statecznego - któryby mi pomógł. „Jur” - odważny, dobry - swój chłop. Ale – niestety - nie umie zorganizować najprostszego wymarszu, zakwaterowania, czy służby. Muszę popychać, kontrolować. Ale przynajmniej wiem, że coś się rozwija i że to ja bezpośrednio, i jedynie robię. Martwi mnie tylko to, że nie mam do pomocy ludzi samodzielnych. Brak im orientacji - sprytu i innych cech - koniecznych w naszych warunkach. Brak ludzi! Odpowiedzialność kolosalna, którą społeczeństwo winno obarczyć K.O., jest już przygniatająca. Każdy tysiąc młodych - zdolnych do obrony Ojczyzny, dziś oddany dobrowolnie przez Wileńszczyznę wrogom – winien być zaliczony do strat historycznych.
Sergiusz: 212.
Tyle grozy starali się nadać sobie „ojcowie” K.O. Co z tego wyszło? Leżą dziś plackiem. Czy wyliczyli się? O, nie! Pozostali tak samo ciężcy, ospali. Utracili grunt pod nogami, utracili wpływ. Strasznie pomyśleć, że masa wypróbowanych synów - doskonałych żołnierzy - zginęła i ginie nieustannie. Z jakiegoż powodu? Członkowie K.O. każą czekać. Inspektorzy, podinspektorzy, odkładają. A chłopcy stają się ofiarą targów, fałszywych obliczeń. „Bałtruk” - jakaś menda zasiedziała - nie pozwolił iść w teren swoim chłopcom, bo chciał ich mieć przy sobie w dyspozycji. A nóż będą mu potrzebni ludzie. Powpadali. „Frycz” - bohater zatracony - zamelinował gdzieś broń i stulił uszy.
Sergiusz: 213.
Komenda nie ma tu nic do powiedzenia? Tak. Komenda ziewa już od 7-iu miesięcy. Mnie to oburza. Proszę ich o ludzi i broń. Nic i nic. Przesyłają głupie liściki ze wskazówkami. „Z wojskiem nie zaczynać”! „Chyba, że oni rzucą się na nas”. Dziękuję, będę czekał. I trochę jeszcze absurdów. Na teren nie przysłano: ani rozkazu, ani człowieka. Siatki „cieszą się” starym rozkazem: „Melinować się, jak kto może”. Głupcy wpadają, jeden za drugim. Wyłapują ich, ale iść nie chcą. Przechodzę na teren Sużan. Nikogo tu nie znam. Żadnego skierowania. Dzięki przypadkowi zaczęliśmy coś wiązać. Czy będą wyniki? Dwa dni pokażą.
Sergiusz: 214.
Przywykłem do zawodów i rozczarowanie przeżywam bez bólu. Pluję na zbydlęciane w niewolniczym ukłonie społeczeństwo. Inteligencja, nieinteligencja. Jedna cholera, jeden strach. Strach, jest motorem postępowania. Do tego doszedł - po pięcioletniej niewoli - niedawno wolny, wspinający się, rozrastający się Naród. Słaby nasz Naród. Przyszły najpoważniejsze w tym roku mrozy. Ponad 30 stopni. Kostniejemy na wozach. „Walter” - niezły na oko nabytek, odmroził duży palec u nogi. Fatalna historia. Jest już z nami dwa tygodnie. Odwagi jego nie miałem okazji wypróbować, ale wydaje mi się niezły. Zna się dobrze na M.G., a to coś znaczy. Mrozy ciężkie. Na szczęście doszedłem do lasów Sużany-Podbrodzie i czuję się tu bezpieczniej.
Sergiusz: 215.
Przed paru dniami byli wprawdzie w Sużanach bolszewicy, ale w okolicy – dotąd - cisza. Robimy - z powodu mrozów i konieczności uzyskania kontaktu - mało stosunkowo marszu. Z 25-27 stycznia zakwaterowaliśmy się w m. (majątku) Majrańce. Wkraczając do wsi z pagórka, wóz ubezpieczenia zauważył dwie osoby poruszające się wśród zabudowań. Jak się później okazało, byli to partyzanci z jakiejś samodzielnej grupki. „Jur” - podchorąży, którego traktuję, jako swego zastępcę - zatrzymał karawanę, namyślał się - nie wiem wreszcie - co chciał? Ale - dwaj spłoszeni chłopcy - umknęli. Nie omieszkałem zrobić „Jurowi” uwagę. Niestety, jemu brak właśnie - pewnego „chwytu” - orientacji w terenie, w nieprzewidzianych okolicznościach.
Sergiusz: 216.
Praca w dalszym ciągu trudna. Mimo, że na każdy wóz przypada jeden sekcyjny - tj. chłopak z doświadczeniem partyzanckim, czy wojskowym – trud, ani o jotę nie spadł z moich barków. Nie umieją trzymać ludzi. Nie umieją rozkazywać i wykonywać. Bajzelek, można powiedzieć, ale trudno. Nie minął jeszcze miesiąc od sklecenia z nich oddziału. Doświadczeni przepowiadają jeszcze tylko 3-4 tygodnie prawdziwej zimy. Moim zdaniem może się przeciągnąć do końca marca. Może być ciaśniej - niż dotąd - więc nie zamierzam zaniedbywać szycia „bieli”. „Zosia” - jak zamierzałem, kierowniczka pracy pomocniczej - nic dotąd nie zrobiła. Mnie się rani gęba, włóczę się, szukam, a ona jeszcze nie dała najmniejszych wyników.
Sergiusz: 217.
Nic. No, bo na miesięczną pracę - przewiezienie lekarstw, o które nawet nie potrzebowała się starać, bo nasi ludzie ofiarowali - wyniki za małe. Transport amunicji i broni nie został przeprowadzony. Ludzi żadnych przez nią nie otrzymałem. Robota taka do dupy. „Duch” nie zawodzi. Jako więzień trzymała się doskonale. Dziś nie myśli porzucać pracy. Cudowne to dziecko jest słabe. Za słabe fizycznie, żeby móc znosić trudy naszego życia. Ale nic jej od pracy odwieść nie jest w stanie. Chce i koniec. Miłość jej ku mnie - równa, pełna, świeża - nie stygnie. To ona pomaga wiązać nici w terenie. Staje się moim wzrokiem i słuchem.
Sergiusz: 218.
Oby tylko nie rozchorowała się. W poniedziałek - 28-01 - ma dokończyć rozpoczętą akcję kontaktowania i łączenia pewnych jednostek ze mną. Osoba doprowadzająca wyrażała podziw dla poważnego - w jej wieku - podejścia do spraw. Ha! Hurra! W Mejszagolskiej gminie, spotkałem p. „Marylę”, dostawczynię broni i amunicji dla oddziału „Juranda”. Chce pracować, chce wozić. Dałem jej kontakt do „Zosi”. Nieszczęsny koń u „Czecha” nie nadaje się do transportu. Musi więc czekać na konia „Ducha”. A przecież w międzyczasie - „Zosia” i inne panienki - mogłyby przeprowadzić szycie „bieli”, mobilizację, itd. Głucho - wokół - głucho. Przejazd po terenie wspaniały. Lasy, wzgórza, gęstwina lasów.
Sergiusz: 219.
To odrobina rozkoszy, którą odczuwam w pracy. Jadę w wygodnych saniach i wpatruję się w ciszę. Wściekłość ogarnia mnie, kiedy rozlega się krzyk, lub przekleństwo woźniców. Psy! Chamy! Milczeć! Nie, nie. I ja dzisiaj, zgadzam się z tymi, którzy uciekają się do brutalnych sposobów wychowawczych. Bez przekleństwa „j. twoja mać”, ani nie rozumieją rozkazu, ani prośby. Dawniej było to dla mnie najtrudniejszym znieważyć, bo chciałem widzieć w człowieku godność. Dziś widzę szeroko otwartymi oczyma, że godności szukać nie należy, bo jej w nich nie ma. Zasadniczo jednak nie zmieniły się moje poglądy. Człowiek nie jest dla mnie świnią.
Sergiusz: 220.
W mojej pracy ważny jest obraz – sen - do którego dążę. A w każdym razie sen, który śnić mi przyjemnie. O, dawno już wyleczyłem się od współczucia. Wstręt - to najczęstsze uczucie - które mnie do ludzi zniechęca. Nieliczni tylko - w masie spotkanych - pozostawiają dodatnie wrażenie i ci pozostają mi przyjaciółmi. Przed tygodniem widziałem się z Ojcem. Rady, rady, wieczysta mania szukania wyjścia i zawsze bez skutku. Co mi po radach? Ja z kolei, ponieważ jestem przekonany, że prędzej, czy później - Matka i Brat, i Ojciec - zostaną z mego powodu aresztowani, radziłem: uciekajcie, zmieńcie mieszkanie. Każda rzecz najprostsza jest im trudna, niewykonalna. Jak chcecie! Ale Matka zapisała się już na wyjazd do Polski.

No comments: