Total Pageviews

Thursday, October 16, 2008

"Derwisz": 11

Żona - przechodząc raz korytarzem - zauważyła podniesioną klapę w drzwiach celi, gdzie trzymano Przemyka. Podbiegła, aby zamienić chociaż słowo z synkiem. Zaatakowała ją natychmiast kluczami po plecach kalifikatorka Plewa. Plewa - kapo, Polka – warszawianka, złodziejka–recydywistka i pijaczka, była częstym „gościem” Łukiszek. Obecnie odsiadywała 3-letni wyrok za kradzież dywanu w Ostrej Bramie. Znęcała się nad współwięźniami.
Mój brat, Julian pojechał do Kowna na widzenie z ministrem, p. Ivanauskasem, byłym uczniem żony. Był on terez Radcą Sprawiedliwości. Podczas okupacji ministrowie Taryby używali tytułów radców. Pochodził z Polaków litewskich, szczerszych i przychylniejszych nam. Wcześniej był prezesem Sądu Apelacyjnego w Wilnie. Wstawiennictwo ministra ... pomogło. Naczelnik Augustinavicius był odtąd do żony przychylny. Obiecał przenieść ją z plugawej celi nr 16, słowa dotrzymał. Żona została przeniesiona do pawiloniku szpitala więziennego. Czuła się tam, jak w „raju”. Sale szpitalne nie były zamykane na klucz. Były częste odwiedziny lekarskie. Sala 32 była najlepszą w więzieniu. Więźniarki robiły na drutach rękawice dla żołnierzy. Dodawano chleba i dawano lepszą zupę.
Była tam też p. Zosia, zadenuncjowana przez siostrę, za słuchanie radia Londyn (zostawionego na czas wyjazdu przez przyjaciela-kochanka siostry, niemieckiego żołnierza). Siedziała już tam 5 miesięcy. Nie mogła znieść niewoli, zamknięcia. Nie mogła pogodzić się z faktem, że siostra ma Niemca za kochanka. Wolała śmierć. Stąd próby samobójstwa. Wetknęła 3 igły w swe ciało. 1-szą w zgięcie łokcia, 2-gą w okolice pępka, 3-cią w talię.
1-sza igła oparła się o ścięgno. Utkwiła, wywołując boleść i obrzęk ramienia. 3-cia powędrowała arteriami w okolice serca. Felczerowi więziennemu nie podała powodu obrzęków. Śmierć jednak nie przychodziła. Okaleczyła więc gwoździem organa płciowe. Wreszcie ogłosiła głodówkę. Kąpała się ostatkiem sił w zimnej wodzie, aby się przeziębić. Mówiła, że chce zejść do grobu czysta. Współwięźniarki zawiadomiły wreszcie strażniczkę, „Drabinę”. Tak nazywano grubą, kościstą Litwinkę. Ta zlekceważyła alarm, obojętnie wysłuchała doniesienia i machnęła ręką: „Nie kce, niek nie je, przydzie dzień, że zje ”. 7-go dnia głodówki, gospodarczy, Litwin, odwiedził celę. Był z rodzaju dobrodusznych. Nazywano go „bombowcem”. Doniesiono mu o stanie Zosi. Po ojcowsku perswadował jej i przekonywał. Kazał strażniczce przynieść lepszej zupy. Próbował sam, karmić łyżką Zosię. Nie pozwalała na to. Wreszcie obraził się i o zaistniałej sytuacji zameldował naczelnikowi więzienia. Zastosowano sztuczne odżywianie. Dziewczyna nadal się opierała. Tego dnia miał dyżur w szpitaliku felczer Michałowski. Młody, wysoki, kanciastej budowy chłop, przezywany był przez żonę : „L’homme en bois”. Przystąpił do delikwentki brutalnie, zwymyślał i zagroził. Delikatna natura Zosi ugięła się. Złamana brutalnością, skapitulowała. Oznajmiła, że jeść będzie. Odesłano ją do szpitala św. Jakuba dla dokonania operacji. Igły wydobyto. Po upływie miesiąca znalazła się spowrotem w szpitaliku więziennym. Myśli o samobójstwie nie porzuciła. Naga, tylko w lekkim szlafroczku, wymykała się z sali i długo pozostawała na mrozie, wysiadując na zimnych płytach kamiennego ganku. Sądziła, że się przeziębi, dostanie gruźlicy i umrze. Odporna natura dziewczyny przezwyciężyła wszystkie próby zamachów na własne życie. Wkrótce odprawiono ją do obozu w Parwieniszkach, a potem wysłano do Prus Wschodnich. Gdyśmy repatriowali się z Wilna, jedna ze spotkanych w drodze byłych więźniarek powiadomiła żonę, że Zosia żyje, odnalazła się w Warszawie.
W szpitaliku był student medycyny, K. Trybułkowski (niedoszły emigrant). Odsiadywał za coś karę. Na sali były dwie Irki: „Biała” i „Czarna”, tak je nazywano. W „Białej” kochali się zapamiętale: student oraz felczer Świderski. Jedną z atrakcji szpitalika, była ręcznie pisana gazetka: „Tak trzeba”, redagowana przez więźniarki. (Hasło to oznaczało, poddanie się wyrokom Bożym). Były tam nowinki więzienne oraz miejskie, polityczne. Zamieszczano też humoreski i satyrę na władze więzienne i lekarzy. Obie Irki pisały do gazetki.
Przez szczeliny w ogrodzeniu więzienia, widać było przechodzących. Mogły wyjść na korytarz, spacerować po podwórzu. Czasy się zmieniły. Podchodziłem pod samą bramę i wywoływałem żonę. Umawialiśmy się na spotkania listownie. Hasłem była „wiosna”. Przesuwałem pod bramą nieduże paczki z żywnością. Pozwalał nam na te spotkania – za paczkę papierosów - jeden „dobry” strażnik na bocianim gnieździe. Na Wielkanoc przyniosłem święcone. Wielka chwała za pomoc rodzinie p. Medyńskich. Szczególnie dla pań: Wandy, Haliny oraz Ireny. Kiedyś, pani Irena podała żonie paczkę pod bramą. Był niestety „zły” na bocianim gnieździe. Irenę zatrzymano na kilka godzin. Żona zdążyła w międzyczasie paczkę schować. Znaleziono ją niestety u pani Runowskiej. Ta dostała histerii strachu i ataku serca. W obawie, aby nie zmarła, strażnicy czym prędzej wyprowadzili ją za bramę, była wolna! Pozytywne w niedoli były: siostra Julia, dominikanka oraz p. Szablińska, siostra z kliniki Uniwersytetu Stefana Batorego – siedziała za dostarczanie leków dla partyzanckich oddziałów leśnych.
20-04-44, na skutek amnestii z powodu urodzin Fϋhrera, Taiban (Austriak z SA) zwolnił moją żonę. Odtąd ona nieustannie atakowała go o zwolnienie syna. Ten zasłaniał się zarządzeniami Głównego Urzędu Gestapo w Kownie. Oświadczył, że wyśle Przemyka na roboty do Niemiec. Od dłuższego czasu nie wysyłano tam ludzi chorych, nieprzydatnych. Polecił złożyć podanie, ze świadectwem zdrowia syna. Żona zdobyła sympatię lekarzy więziennych, aby posłali Przemyka na komisję lekarską przy Arbeitsmacie. Pan Kudirka, zastępca naczelnika więzienia, zezwolił żonie na widzenie się sam na sam z synem. Lekarze więzienni: Uszas, Ławcewicz i Dowgiałło, byli sympatyczni i pomocni. Któregoś dnia wstąpiła do pani Andruszkiewiczowej w zaułku Montwiłłowskim. Okazało się, że pani ta wyszła ponownie zamąż. Jej to właśnie mąż, prof. Gostowski, podjął się pomocy w uwolnieniu syna. Znał lekarkę w Arbeitstamie. W komisji brał także udział znajomy lekarz, Tatar. Nie był on jednym z tych licznych Tatarów, którzy – mimo przywilejów uzyskanych w Polsce - bezwstydnie podkreślali każdej nowej władzy, że nic ich nie łączy z Polakami. Przemyk otrzymał 1 mies. na poprawę zdrowia oraz przesunięcie terminu transportu do Niemiec. Wreszcie, dzięki ponownemu wstawiennictwu p. Haliny Niewiarowskiej u Taibana, syna zwolniono z Łukiszek, przenosząc go do aresztu policyjnego na Św. Jańskiej.
4-go lipca 44r., Gestapo ulotniło się z Wilna. Kilka dni wcześniej – po 8 mies. więzienia – Przemyk był już w domu.
Partyzantka leśna. Wojskowi, którzy znaleźli się w oddziałach partyzanckich, byli z własnej woli oraz z nakazu mobilizacyjnego KO AK. Stanowili oni jądro szkoleniowe i organizacyjne oddziałów oraz byli przykładem dyscypliny wojskowej. Dla młodzieży, która nie chciała służyć wrogowi, ucieczką stał się las, a losem często śmierć. O tym, że Serż został ranny pod Worzianami (w okolicy Michaliszek, nad Wilią) oraz o miejscu kuracji pod Bujwidziami, dowiedziałem się dopiero po wielu tygodniach od „Klary”. Ona też podała mi marszrutę do Karczowiska. Kwiecień 44. Jadę rowerem. W Nowej Wilejce wyprzedziło mnie 6 wozów wypełnionych SS-manami. Ciągnęli też 1-no działko. Minąłem posterunek niemiecki w Mickunach. Wokól, chłopi ścinali las. Spotkałem chłopaka-partyzanta, który szedł odwiedzić rodzinę. Karczma. Przed zabudowaniami skręciłem w lewo, w polną drogę. Jeszcze ok. 10km. Wreszcie zagroda. Wartownik w rogatywce z orzełkiem polskim. Rannego zastałem w domu p. Aliny, „u cudownych kobiet”. Serż nie używał już kija. Chodził powoli i utykał. Nie chciał już wracać do „Łupaszki”. Powody wyłuszczył w swoim tekście. „Klara” przekazała je „Staremu”. Otrzymał odpowiedź: „Proszę robić”.
Ponownie gnałem do Karczowiska po uzyskaniu informacji od p. Haliny Niewiarowskiej, że Gestapo wie, że Serż jest w partyzantce, że był ranny i niebawem wybiera się do Wilna na 20-04-44. Podejrzewałem Kwiecińskiego lub Lendziona, że zamiast się rehabilitować, nadal kapują dla wroga. Przypuszczalnie, meldunek ten czytała p. Żenia Nikolska (córka litewskiego sędziego z Rakiszek) i bezzwłocznie przekazała jego treść swojej znajomej, p. Halinie Niemirowskiej. Pani Nikolska była przyjaciółką Bibela, Niemca, szefa wydziału do walki z partyzantami w Gestapo. Jednocześnie p. Halina N. poinformowała mnie, że zwolnienie jej z więzienia łukiskiego było warunkowe: musiała meldować się co środę u Taibana, szefa wydziału politycznego Gestapo. Musiała również podpisać zobowiązanie – wymuszone przez Lelejkisa, dygnitarza litewskiego – aby nawiązać kontakt z Serżem i wydać go Gestapo. Nie zastałem juz Serża w Karczowisku. Nielegalnie zarekwirował kasztankę p. Romanowskiemu i pojechał na Oszmianę. Gospodarz złożył skargę do KO w Wilnie. (Niebawem przyszli Sowieci i zabrali mu wszystko). Udałem się więc do Bujwidź, do inspektorów z Komendy. Kierownikiem był sierżant WP, nie znał mnie, lecz wskazał inspektorów. Zastałem dwóch w zakładzie p. Pawłowskiego, mego starszego kolegi z konwiktu. W miasteczku cicho. Poczta i telegraf funkcjonowały! Policji żadnej. Młodszy z inspektorów – z pochodzenia Tatar – zażądał ode mnie hasła. „Nie znam. Wiadomo w Żarnelu, prawie 5km stąd, gdzie panowie urzędujecie”. Z polecenia „Starego”, przekazałem info o przecieku, nie zainteresowało ono ich jednak. Pedałuję więc dalej w kierunku Oszmiany. Dotarłem do Gudogaju. Tu, dzień przedtem, zginęło trzech partyzantów w zasadzce. Na pobliskim przystanku kolejowym, byli Niemcy. Zatrzymałem się dopiero w Koziełowszczyźnie, u p. Bronisława Łokuciejewskiego. W pobliżu Oszmiany natknąłem się na oddziały „Szczerbca”, „Konara”, znajomego rotmistrza o pseudonimie „Grom”. Formował on grupy w Taboryszkach i łączył z oddziałem. Stacjonowała tam nieliczna, lecz bardzo bojowa grupa partyzantów „Ojca”, Iwaszkiewicza, znanego boksera wileńskiego. Szosa Oszmiana-Wilno, była pod jego kontrolą. Wieczorem, grupa „Ojca” rozgromiła Niemców na szosie w kierunku Wilna.
Trudno byłoby Szwabom wyjaśnić, dlaczego jestem 50km od Wilna. Postanowiłem więc przeczekać w szkole. Serża odnalazłem we wsi, koło Białego Kamienia, 13km od Oszmiany. W Brygadzie był dowódcą kawalerii. Spędziłem w oddziale parę tygodni. Okazało się, że ktoś posłał fałszywy meldunek do Gestapo. Serż nie miał zamiaru udać się do Wilna w podanym terminie. W zastępstwie „Juranda”, obowiązki komendanta pełnił „Wilk”, oficer rezerwy, nauczyciel. Żołnierze doborowi, przeważnie wojskowi, kawalerzyści. „Pancerny” - plutonowy, zdecydowany chłopak. „Dzięcioł” – kapral. „Sęp” – kapral, szef szwadronu kawalerii. Zginął w bitwie pod Drużelami. W kieszeni munduru znaleziono list ojca, w którym przesyłał błogosławieństwo synowi na walkę za Ojczyznę. (korekta AK: zginął „Strug”- Maurycy Palenko, ojciec „Sępa”- w Krawczunach).

No comments: