Total Pageviews

Friday, October 17, 2008

Sergiusz: 127-131

Sergiusz: 127.
Młodzi - silni, najlepsi żołnierze - mieli ginąć pod gruzami fabryk, duszeni i miażdżeni. Społeczeństwo nasze - niewyrobione - nie umiało samo decydować. Słyszy się bezradne: „Cóż nam pozostaje czynić. Musimy iść, bo każą”. „Kto tu ma prawo rozkazywać! Czy nie jesteśmy u siebie? Czy zgięliśmy już całkowicie karki”? Nie! W niewielkiej ilości, ale kilkaset ulotek rozeszło się z rąk do rąk. „Nie iść! Nie zgłaszać się! Uciekać do lasu”! Komórka wywiadowcza - uruchomiona od paru dni - dała informacje o „W” i „G”. „Zosia” w dniu wyznaczonym - znając tryb życia „W” - poszła. Praca zapowiadała się lekko, ale poszło nas trzech. Panienka o niewinnej powierzchowności, spacerowała, bacznie obserwując. Informacja była krótka. „W” w towarzystwie popa poszedł do cerkwi. Usłyszeliśmy wreszcie głosy z których jeden należał do delikwenta. „On”, powiedziała „Zosia”. Zrobiła, co do niej należało, powinna była odejść. Zbliżyłem się do „Zeksa”. „Zrobisz”? „Zrobię”. Na przeciwległym chodniku stał z bronią w ręku „Lonek”. Byliśmy więc gotowi odeprzeć ewentualny atak. Trzask! Wycofaliśmy się mostem strategicznym na Zakret. Robota - tym razem również - czysta. Czy to, co robiłem, nie było dostatecznie przekonywujące? Nie gadaliśmy, nie rozwlekaliśmy. Powiedzieliśmy sobie! Każda chwila życia musi być wykorzystana dla Sprawy.
Sergiusz: 128.
Tak też było. „Zosia” nie wahała się. Zdobyła dowcipnym manewrem 10-cio strzałową „7”. Mogliśmy się szczycić. „Lonek” miał „Parabellum” od K.O. Jeden rewolwer i 70 naboi mieliśmy na magazynie, dorwał go grupie „Konrad”. (Arsenał własny). Nowym - nieobytym i młodym ludziom - broni nie dawaliśmy na stałe. Tylko konkretny czyn, gwarantował im to prawo. „Zeks” pozyskał już paru amatorów, rozmawiał z nimi, przygotowywał moralnie. Paru ludzi zamierzałem przydzielić „Lonkowi”. Ten analfabeta o wysokiej inteligencji i sprycie, spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Otrzymałem go od „Stopy”. Mieliśmy na warsztacie parę osób ze spisów sporządzonych przeze mnie i starych „Konrada”. Wypadek z „P” (zamach na Podabę) popsuł nam szyki. Znów błąd. Zbyt słabi byliśmy organizacyjnie, żeby wypowiedzieć walkę otwartą. Unicestwienie policjanta (Gestapo) wywołało represje, na które nie pozwolono odpowiedzieć. Ciche porachunki z kofidentami, były dla naszej sprawy prawdziwie korzystne. „Góra” kazała nam milczeć. Gdybyśmy w odpowiedzi posłali (na tamten świat) kilkudziesięciu funkcjonariuszy policji Gestapo, czy żołnierzy, sytuacja by się zmieniła. Zamierzaliśmy podjąć się tego (dać odwet), ale władze Komendy Okręgu zabroniły. Byliśmy samodzielni, ale liczyć się wypadało. „Konrad” już siedział poza Wilnem i zjawiał się od czasu, do czasu. Mogliśmy na razie opracowywać - zbierać informacje, śledzić – ale nie wykonywać. To na nic.
Sergiusz: 129.
Pewnego smutnego poranka, ostatecznie związano nam ręce. Władze - niezadowolone z samodzielnej grupy (bo to warcholstwo) - postanowiły położyć opiekuńczą dłoń na zbyt gorących - ich zdaniem - karkach. Burzliwa rozmowa ze „Starym” w skutkach okazała się zgubna. To znaczy, zatraciliśmy samodzielność. Rób, co ci każą, czyli nic nie rób. Dano pieniądze. I znów stałem się funkcjonariuszem „organizacji wyczekiwania”. Cieszyłem się przynajmniej, że naprawdę wartościowi ludzie mają udział (w mojej grupie): „Zeks”, „Lonek”, „Zosia”, „Niura”, „Rysiek” i inni. Jasne, że ludzi KD nie podałem, bo by mogli sobie tego nie życzyć. Nie było co robić, a stąd znów błędne poszukiwania. Praca nie wyczerpywała mnie. Nie biegałem zziajany. Było to zbyteczne, bo ludzie, których sobie dobrałem, pracowali w całkowitej świadomości niebezpieczeństwa, solidnej konspiracji i wzajemnej sympatii. Zaufanie, którego dowody niebawem otrzymałem, było i pozostało, nienaruszone. Nikt też - poza grupą i „Górą”, której przedstawiliśmy statut – o istnieniu naszym nie wiedział. Byliśmy już na drodze do spełnienia moich marzeń o związku braterstwa. „Góra” zahamowała rozwój, a następnie ja uległem wypadkowi. W lasku Zakretowym rozbroiliśmy litewskiego Gestapowca o czym już mówiłem. Los ślepy, czy nie ślepy sprawił, że dziwka poznała mnie na ulicy.
Sergiusz: 130.
Jak się to stało? Byłem wtedy umazany i przebrany.
W jednej chwili (ak: 19 września 1943 roku), na rogach, ukazali się agenci, policjanci, a do mnie zbliżył się Gestapowiec w towarzystwie cywila i dziwki. Spokój! Był to wewnętrzny nakaz. Widzę znajome twarze przechodniów. Nie - zabijać tym razem - nie mogę. Ludzie wnet zawiadomią. Kierujemy się na Ofiarną. Ul. Jasińskiego zablokowana, Gimnazjalna otwarta. Uciekać! Uciekać! Wystartowałem. Gestapowiec strzela co chwilę i wyje: „Halt”! Ludzie w mundurach, cywile i kobiety – wszystko ustępuje mi z przerażeniem - bo mam już w ręku ulubioną maszynę. W lewo, na Piekiełko. Obcisła jesionka krępuje, ciężko gramolić się na pagórek. Trrrach! Gorąco. Ciemno. Dostałem. Odwróciłem się do ścigającego, ale czy strzelałem, nie pamiętam. W tej chwili błysnęła myśl: „Do diabła z paltem”. Zrzuciłem krępujący pancerz i wspaniały strumień ciepłej posoki spłynął na kark, na piersi i po ramieniu. Odzyskałem przytomność i panowanie nad sobą. Uciekać! Krzyżowa to była droga, wspinać się na Sierakowskiego. Goniły mnie zwierzęta. Oh! Byle do zakrętu. Za zakrętem - chwyciłem teczkę pod pachę, rewolwer wetknąłem za pas i z kapeluszem w dłoni - elastycznym krokiem przybyłem nie zwróciwszy niczyjej uwagi, do drzwi Zbawienia.
Sergiusz: 131.
Chwilę wypocząć, bo siły już mnie opuszczały. Dom ten, stał się dla mnie arką zbawienia. Dom p. „Zofii”. Obstawiono dzielnice, szukano, rewidowano, kontrolowano. Psy wpadły na Zakretową, a po mnie ani śladu... . Znów, jak kamień w wodę. Biegali po schodach, zaglądali, wypytywali. Na nic. A ja - nabrałem tchu i przebrany w granatowy, kusy kubraczek i czapkę, jak wronie gniazdo - poszedłem ku ulicy Sierakowskiego. I dalej, dalej, aż do domu „Zosi”. Tam opatrzono, ułożono i obmyto moje ciało. Sprowadzono „Lonka”, miał przygotować mieszkanie. Wieczorem przyszedł Ojciec. Biedny ten - zmęczony już człowiek - skazany był na wielkie cierpienie. Fotografię moją muszą mieć, bo włożyłem nieopatrznie do kieszeni palta. Uciekajcie, uciekajcie natychmiast! Ojciec niepotrzebnie zajął się przysposobieniem wozu do drogi. Boże! Boże! Matkę i Brata aresztowano. Może to trudne do zniesienia chorej kobiecie, ale gdyby Ojca schwytali: katowaliby, łamali, wydzierali. Brat mój nic nie wiedział i nic nie ma do powiedzenia. Matka, to Matka. Dzieci przysparzają trosk przez całe życie, a One cierpią i kochają. Och! Brat mój, okazał się silnym. Cześć Ci Braciszku! Chwała Ci Matko! Nikt z moich przyjaciół nie wpadł z waszej winy. Smutny był to sukces, że udało mi się wyjść z życiem. Spotkanie ze znajomą w związku z postępami akcji ratunkowej, spowodowało obławę. Zauważono i poznano mnie. Znowu ta kurwa przeklęta, agenci i policjanci. Zorientowałem się i zawróciłem. Z jaką rozkoszą przedziurawiłbym im wnętrzności. Nie można. Zbyt cennych mieli zakładników. Uciekłem.

No comments: