Total Pageviews

Friday, October 17, 2008

Sergiusz: 170-181

„Kotka”. Wilno, 1-01-1944r. “Konrad” - Sergiusz Piasecki z okresu pracy dla Wywiadu Wojskowego Rzeczpospolitej.
Wilno, 14-11-1938r.

„Ronin”
Sergiusz: 170.
Pamiętam, że usilnie przekonywałem „Ronina” o obecności Niemców w lasku, który należało otoczyć z lewej. I tym razem nie było mowy o rozkazodawstwie. Tłum partyzantów - pchał się rojem - na okopanego przeciwnika. Masa naprzód! Hurrra! I w wyniku, tyle ofiar. Ja - jak „Wincuk” zauważył - polazłem tam, gdzie należało. Miałem, niestety, tylko pistolet. Nie był to dla mnie jeszcze grób. Stwierdziłem, że kość nienaruszona i pozwoliłem obandażować się „Chochlikowi”, która w sekundę potem została zabita. Odtransportowano mnie pod opiekę anioła w postaci pani Aliny. Trzy miesiące. Leczenie przedłużyło się z powodu niedbalstwa prowincjonalnych lekarzy. Wezwano dwóch cymbałów. Obaj tyle zrobili, co początkujące siostry – opatrunki. Moją dziurę powinni byli po prostu zaszyć. Jakoś zarosło. Parę miesięcy jazdy, prac organizacyjnych, ćwiczeń i klapa. To - co było przy mnie - uratowałem. Przed końcem tego - kawaleryjskiego snu w drodze do brygady na 7-go lipca 44 - przeszkodzili mi nocną zasadzką bolszewicy.
Sergiusz: 171.
Dnia 6-go doprowadziłem kawalerię do mostu w Drużelach, gdzie natknęliśmy się na przeszkodę. Rozmawiać? O czym? Do świtu strzelaliśmy. Padł w czasie wycieczki „Kończa” - młody obywatel – Polak z Litwy. Padł kpr. „Sęp”, szef kawalerii. Pomagałem por.„Jackowi” prowadzić jego 70 ludzi. Próba sprawności wypadła groteskowo. Strzelali - schowani za olbrzymią górą - byle strzelać. Na rozkaz naprzód, cofali się. Znalazłem na nich sposób. Kopniaki w dupę, a lecieli jak z procy. Oto wyprowadzono w pole chłopców, bez elementarnych podstaw służby bojowej. Panika ogarnęła ich na odgłos pierwszych strzałów. Kilku starych, pijanych podoficerów przy wozach - jak amunicyjnych i prowiantowych - uciekło wraz z lekarzem. Puszczono w obieg fikcyjny rozkaz: „Wycofywać się”! Uciekli, rozbiegli się, porzucili broń. Muszę zaznaczyć, raczej przyznać się, że i moi konni bohaterowie prysnęli z posterunku. Tak. Gówno, nie wojsko. Stanowili straż tylną całości. Bezpiecznie szli za wozami. Na odgłos walki uciekli. Taką odpowiedź otrzymałem od gońca, który miał wręczyć rozkaz okrążenia nieprzyjaciela.
Sergiusz: 172.
Rano, 7-go lipca, podążający w kierunku Wilna bolszewicy – armia regularna - weszli na śpiącą placówkę i wszystko diabli wzięli. Resztki kowieńskiej brygady prysnęły w jednej chwili. Dosiedliśmy rumaków i jazda. Wymknęliśmy się. Sytuacja dość dziwna. Mieliśmy współdziałać z armią sowiecką, a tu niespodzianka. Przewalały się masy ludzi i zwierząt. Dość. Na razie do domu. Trzeba zobaczyć, co się święci. Broń miał zamelinować kpr. „Dzięcioł”. Zrobił to w bardzo ciężkich warunkach, ale na początek przyszłych poczynań, będzie. Następuje okres przejściowy. Nowa władza rozlokowuje się, wydaje odezwy i okólniki. A nasza władza - owa „elita” - popełniła fatalny błąd. Ujawnili się wszyscy. Oddali darmo krew i dali się zamknąć. Chwilę - dni kilka - trwała moja włóczęga po mieście i poszukiwanie „kogoś”. Nikogo - nawet na lekarstwo – wszędzie panika. Byłem sam jeden. Na razie. Liczyć się z opinią zastraszonych „fotelarzy”, byłoby śmieszne.
Sergiusz: 173.
Rozpocząłem akcję „t” z paru kolegami. Byli wśród nich nowi, mnie nieznani, z grupy „Zeksa”. Rychło sie przekonałem, że są słabi i niewyszkoleni. W składzie: „Zeks”, „Anioł”, „Wiś”, „Marek” i ja – z otrzymaną od „Barabasza” parą kbk. i pistoletów, wykończyliśmy nader niebezpieczną jednostkę (okr. B). Tow. Juchniewicz. Wielki aktywista został zastrzelony. Czy był wyrok? Wiedziałem, że czyhali nań dawniej partyzanci różnych oddziałów bez powodzenia. Wyszedłem w pole i w ciszy - pod bokiem masy - padły strzały odwetu. Dla mnie wyrokiem były skargi wielu, wielu zasługujących na zaufanie obywateli. Zaczynał się nowy okres. Należy zrobić przegląd ludzi. Kto z nich zda egzamin? Wymagania dostosowałem do warunków i okoliczności. Karność, długie, męczące marsze, ostrożność. Szybkość była gwarancją bezpieczeństwa. Poruszaliśmy się błyskawicznie, a przy zachowaniu ostrożności, mogliśmy liczyć na szczęśliwe omijanie niebezpieczeństwa. Byliśmy za słabo uzbrojeni, żeby kogokolwiek
zaczepiać. Zresztą, było to bezcelowe.
Sergiusz: 174.
Celem skupienia broni, wykonałem parę rajdów z kilkoma młodymi. „Kotka” - nowy, doskonały nabytek - przywiozła mi z „Zosią” dwie wspaniałe maszyny. MG, RKM czeski i parę tysięcy amunicji. To już coś znaczyło. W wędrówkach tych - celem zapewnienia sobie oparcia - odwiedziłem kilkunastu gospodarzy. Meliny gotowe. Tak się złożyło, że oparłem się o tereny: Podbrodzia, Majszagoły, Niemenczyna oraz Rzeszy. Na tych też terenach, zrobiłem coś, niecoś. Specjalnie poproszony poszedłem na „Białoruś”, okr. Bystrzyca, gdzie konieczna była akcja odwetowa. Nie organizowałem jednak oddziału stałego i z tego powodu nie chciałem nabierać ochotników. Wychodziliśmy, co pewien czas z wytkniętym celem i okazało się niebawem, że sprawa nie była łatwa. Słabi chłopcy nie wytrzymywali obciążenia i tempa. Ćwiczenia, które bagatelizowali, nadwerężały ich zdrowie. Odpadali. „Zeks” - pierwszy mój współtowarzysz z okresu SSS-u - dźwigał RKM i okazał się niezłomny, mimo 37 lat. Szedł i szedł. Powierzone mu czynności spełniał wzorowo. Nie był żołnierzem, nie znał ćwiczeń, a okazał się pierwszorzędnym wykonawcą. „Konrad” podzielał moje zdanie o tym człowieku honoru i silnej woli w pracy SSS-u i KL-(?).
Sergiusz: 175.
Na „Konradzie” i „Zeksie” z którymi wpracowaliśmy się głębiej, nie zawiodłem się. „Konrad” był wzorem solidnego, mocnego, nad wyraz cierpliwego działacza. Pomagał budować, robić. Był niewyczerpany, a najmarniejsze kreatury jadowite, kąsały go, szczuły, intrygowały. Wykorzystywano go i złorzeczono jednocześnie. Proszono go i wymyślano świństwa. Nie umiemy być wdzięczni! Pamiętam jego oburzenie i niechęć, którą po długich dniach, przestał ukrywać. Po co mu to. Postanowił oddalić się od bagna i dobrze zrobił. My, młodsi, nie potrzebowaliśmy kontaktu(?). Robiliśmy i koniec. „Zeks” był mocnym i wytrzymał wszelkie próby. Po moim spaleniu, przeprowadził kilka akcji, ze 100 %-owym powodzeniem. Został przedstawiony do „Krzyża Walecznych”. To samo „Niura”, która w krótkim stosunkowo czasie, postawiła wywiad (inwigilację i informację) na właściwym poziomie. I ona została przedstawiona do „Odznaczenia”. Trzecią z mego personelu była „Zosia”. Tę - na skutek nie wiem jakich powodów - przedstawiono nie do srebrnego, lecz do brązowego jedynie medalu. Co na to wpłynęło?
Sergiusz: 176.
Ktoś z zaufanych powiedział mi, że to z powodu tego, że była wierną mojej linii. I ona pracowała z najwyższym poświęceniem. Wyrzekła się spokoju domowego i nauki, dla pracy, która ją porywała. W naiwnej swej wierze myślała, że i inni - ci u góry - oddają się pracy bez zastrzeżeń. Dopieroż otworzyły się oczy dziewczęciu. Ujrzała wyrachowanie, blagę i prywatę. Nie mówimy już o niezasłużonej protekcji. „Zeks” nie wdawał się w krytyki. Poznałem go w więzieniu (Oszmiana, Słuck), gdzie przebyliśmy razem 10 miesięcy. Był spokojny i uczciwie traktował każde zagadnienie. Teraz stanął na wysokości zadania. Trudy - nie zniechęcały go. Walka - nie odstraszała. Niebezpieczeństwa - nie osłabiły odwagi. Typ to - bezwzględnie - dodatni. Wziąłem też ze sobą „Anioła”. Dawny kolega („Pik”). Poprzednio wspomniałem, go jako „Jureczka”. Przed wojną studiował, pracował, żył jak wszyscy młodzi ludzie lubiący wygody. W 1940 roku zapisał się nieszczególnie. Prowadził coś w Aeroklubie komsomolców, przyjaźnił się z hołotą. Różnie o nim mówili. W okresie okupacji niemieckiej, coś nowego.
Sergiusz: 177.
Obracał sie wśród Gestapowców. Miał w nich przyjaciół i towarzyszów rozrywek. Czy pracował? Nie znalazłem żadnych śladów, ale już stosunki, które podtrzymywał, nie przynosiły mu zaszczytu. Do tego, wdał się w aferę uwolnienia Matki mojej i Brata. Czy on i jego żona, maczali ręce w kradzieży 30.000 rubli? Nie mam dowodów i chciałem go poddać badaniom. Do tego, ponieważ wiedział od gestapowców, jakie są przeciw mnie zarzuty, zapragnąłem dopuścić go do akcji, żeby połączył się ze mną w zbrodni przeciw wrogom i przez to, zmuszony był milczeć. Kosztowało to mnie dużo cierpliwości, ale dałem mu własnoręczny udział w akcji. Mówię, kosztowało dużo cierpliwości, bo był przykry w obcowaniu. Niekoleżeński, brutalny, nerwowy, kapryśny raczej, nie umiał zyskać sympatii kolegów. Chamstwo w stosunku do towarzyszów broni, groziło czasem awanturą. Trochę brakowało, a ja sam dałbym mu nauczkę, zamknął gębę.
Sergiusz: 178.
Powstrzymałem się i podałem do wiadomości, że więcej z nami nie pójdzie. Od tego czasu nie zdarzyło się, żeby ktoś – kogoś – obraził, czy spowodował kłótnię. Tak więc słabych i nie pasujących do nas, zwalniałem. „Anioła”, tak jak i innych odrzuconych, nie żałuję. Ci, którzy przeszkadzają, zbyteczni mi są. Ten szczególnie, poza blagą niewiele miał w sobie wartości. Ze względu na żonę jego, pozwoliłem mu odprowadzić krówkę do domu. Z tym zerwałem, przekonany, że nie będzie mi świnił, bo mogę go ukarać własnoręcznie. Żona jego wie, za co. O tym - już pisać nie chcę - bo może nie zajdzie potrzeba. Kilku szmelc-chłopców odeszło. Z najmłodszych, wspaniale rozwinął się „Ornak”(?). 18 letni inteligent. Z przyjemnością obserwuję rozwój partyzancki chłopaka. Ten chce i będzie żołnierzem. Chce. Ze zrozumieniem przyjmuje uwagi i zarządzenia. Odważny, cichy, wytrzymały, pracowity. Jestem dziś pewny, że mnie, jako swemu wychowawcy, przyniesie w przyszłości zaszczyt. Przypadkowo trafiłem na szczerego, obarczonego wprawdzie rodziną, ale dzielnego „Czecha”.
Sergiusz: 179.
Od pierwszego wejrzenia wziął mnie. Drugi raz go widziałem. Bez poświadczeń, znajomości, opinii, zaufałem mu i nie zawiodłem się. Poza uczestnictwem - oddał do dyspozycji mojej swój dom - położony w cudownym ustroniu. Tam znalazłem prawdziwie beztroski wypoczynek i przyjazną atmosferę. Z lepszych chłopców należy wspomnieć „Zająca”. Imponujący chłopak, cudowny przewodnik i odważny żołnierz. Temu, to każdy mógłby zazdrościć sprytu. Zdaje mi się, że członek siatki - zapijaczony kpr. - buntuje go i chce pozyskać dla siebie. Furda! Dam sobie ze wszystkimi radę. A dziewczynki? Są, muszą być i dźwigać najcięższą i ryzykowną robotę. „Duch”, żołnierz–łączniczka - w szeregach moich od czasu okupacji niemieckiej - nie zawiodła na jotę. Odwagą i energią przewyższała wielu chłopców. Społeczeństwo zasiedziałe i rozpyskowane złorzeczy markietankom, sanitariuszkom, itd. Nie wiedzą piecuchy, jak to przyjemnie - będąc bezbronną - wieźć parę tysięcy amunicji, czy broń.
Sergiusz: 180.
Niech byle pastuchowi przyjdzie fantazja zajrzeć do wozu. Klapa. A one wiozły wytrwale. A kiedy trzeba było, to wiozły kilkadziesiąt kilometrów. „Duch” - złotowłosa, śliczna, młoda - przeszła ogień. Trzy razy była w boju i w kilku wyprawach krajoznawczych. Twarda i kochająca niebezpieczeństwo. Okres ciszy (po odejściu Niemców) spędziliśmy na wspólnych wędrówkach. Czy rozkochałem się w niej? Niewykluczone. W każdym razie, najwięcej mogą o tym powiedzieć różni ludzie, których języki dotykają jadem każdą, najczystszą nawet osobę. Tym - tak plugawym - brzydzę się rozbijać mordę, ale kiedy już miarka się przepełni, będę zmuszony. Jakże można zniesławiać ludzi, których nie jest się godnym stopy całować. Psia zawiść nie dosięga nas, na szczęście. Łączy nas najbliższe koło. Szczere - zdrowe - zaufanie. „Kotka”. O niej wspominałem. Poznałem ją przed robotą. Kilku młodych i dwie panny - tj. „Zosia” i „Kotka” - poszło wydobyć drukarnię.
Sergiusz: 181.
Przeprawa ciężka. Noc, patrole wojska i żandarmerii. Obładowani skrzyniami, przekroczyliśmy piekielne góry Belmontu. Dziewuszki niosły i pomagały, jak mogły. Byliśmy w terenie, kiedy powiadomiły mnie o transporcie broni. W nocy już, zajechały dwie nieustraszone z MG, RKM czeskim i amunicją. Czy to zasługuje na błazeńskie uwagi zbydlęcianych niewolników? Niestety, zapomniały magazynki do RKM. Za dwa dni muszę je mieć. „Murań” jest w Wilnie, niech przyniesie. „Murań” nie stawił się na umówioną godzinę. „Kotka” naładowała plecak magazynkami (8 sztuk), wsunęła rewolwer do kieszeni i rozkaz został wykonany. Taka to praca łączniczek-żołnierzy. Tę kartę poświęcę „Kotce” do końca. Tak, jedna z pięknych bojowniczek. Maszerowała, biegała po informacje, dźwigała żywność. Czasem - po wykonaniu zadania - upadała ze zmęczenia, a rano dalej szła i nie narzekała. One - w przeciwieństwie do rodzaju męskiego – nigdy nie narzekały, nie denerwowały się, nie słabły.

No comments: