Total Pageviews

Friday, October 17, 2008

List Ireny Kościałkowskiej

Warszawa, 15-01-1962.
Drogi Panie Olgierdzie,
Gdyby Pan wiedział, jak jestem zajęta, zatroskana i skłopotana, to nie miałby mi Pan za złe, że tak późno spełniam swój obowiązek wobec pamięci Sergiusza. Mój dzień normalny wygląda okropnie - siedem godzin biura, praca dość odpowiedzialna, pozatem moja pasja społeczna - praca w Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami, gdzie współpracuję z Zarządem Głównym, mając dość ważne odcinki pracy, zdobywając mozolnie pewne sukcesy. Moja praca tam jest koncepcyjna, a więc piszę memoriały, chodzę na rozmowy do różnych ważnych osobistości, wszystko to sama robię, na tejże maszynie, nocami. Muszę często zwalniać się z biura, gdyż wszelkie rozmowy odbywają się w godzinach służbowych, a więc nocami się dogania robotę i w biurze i w Towarzystwie. Nie ma tygodnia, bym chociaż dwóch nocy nie przepracowała. Moja przyjaciółka, Hanka Czajkowska, razem ze mną pracuje w Towarzystwie. Pozatem, nie mamy dużo pieniędzy, tak, że wszystko same robimy: sprzątanie, gotowanie, przynoszenie węgla, palenie w piecu, pranie, cerowanie, itp. Naturalnie, przy naszych, często gorączkowych pracach, wszystko jest wielką improwizacją, jeżeli chodzi o sprawy domowe - tak, że czasami jemy obiad o 11 wieczorem, a śniadania nie zdążymy zjeść. Wszystko to furda, gdyż mamy pasję w naszej robocie. Pozatem, opiekuję się sierotą mego Ojca, który ma zupełną utratę pamięci. Trzymałam ją w prywatnym zakładzie przez trzy lata, gdzie było jej idealnie, co mnie mocno kosztowało. Teraz już jej nie mogę tam trzymać, gdyż stan bardzo się pogorszył. Jest przeniesiona do Góry Kalwarii, gdzie jest jej dobrze, choć sama sobie z tego już sprawy nie zdaje. Naturalnie, na ostatni okres przypadło przeniesienie jej, co także zajęło mi bardzo dużo czasu i było kłopotliwe. Dlatego to Panu mówię, że naprawdę, nie mogłam wcześniej, nie z lenistwa, nie z niechęci, ale doprawdy, z braku czasu. Od Nowego Roku ciężko chorujemy z Hanką. Hanka ma zapalenie płuc z grypą, ja grypę z zapaleniem zatok. Przez dwa tygodnie byłyśmy na łasce sąsiadów, jakoś to szło, miałyśmy dużą gorączkę, nic nie robiłyśmy, a więc nagromadziły się zaległości. Od wczoraj nie mam gorączki. Mimo, tak zwanych bieżących zaległości - postanowiłam najpierw odrobić to, co mnie gnębiło. Rozumie Pan, że do napisania wspomnień o tamtym okresie, musiał przyjść odpowiedni moment. Nie mogłam tego dokonać w normalny dzień, gdy ciągle są jakieś interesy, telefon nie przestaje dzwonić, mam sprawy napięte do załatwienia. Powinnam była poświęcić jakąś noc – bo w nocy najlepiej mi się pisze. Ale już nie dałam rady - kilka nocy w tygodniu muszę spać. Wczoraj wieczór przyszedł moment – pisałam od 10 wieczór do wpół do drugiej, rano skończyłam. Jest to pisanie bez pretensji do jakiejkolwiek stylistyki, wyszukania – tak pisane, jak pamiętałam, bez brudnopisu – tak od razu myśli przerzucone na papier. Niech Pan z tego zrobi coś, co się przysłuży Panu do życiorysu Sergiusza Mój mąż pracował w Ministerstwie Komunikacji, w Wydziale Prasowym, gdzie go przeniesiono po wylaniu z MSZ. Był rzeczywiście i jest przystojnym blondynem. W wojsku nie był. Był wyreklamowany przez Min. Komunikacji. W nocy z 4 na 5 września mąż, z kilkoma kolegami, zażądał od Ministra, puszczenia go do wojska. Tak się stało. 5 września, z kolegami, dostał się do pociągu jadącego na wschód, w stronę Wilna, do wojska. W Wilnie, dostał się do Wojska. Był podobno jeden dzień na froncie i 17 września przeszedł z pułkiem , nie wiem jakim, granicę litewską. Był internowany w Połądze. Stamtąd skomunikował się z Zaleskim. Chorym na gruźlicę nie był, a list, który dostałam od koleżanki z pensji, był conajmniej dziwnym i histerycznym. Zaważył on na moim życiu. Niczego w moim życiu nie żałuję. Nie martwię się, że nie spędziłam wojny zagranicą i dumna jestem, że przebyłam ją w kraju. Więzienie – ponieważ przebyłam je bez uszczerbku – dało mi bardzo wiele, i tak, jak cała wojna, przewartościowało wiele rzeczy i ustawiło je na właściwym miejscu. Powstanie przebyłam na Sadybie i razem z Hanką, prowadziłam szpital. Szpital spalono. Gdy zagarnęli nas Niemcy, po drodze do Pruszkowa uciekliśmy i osadziliśmy się w Milanówku. Zaraz, po tak zwanym wyzwoleniu, wróciliśmy do Warszawy. Mąż Hanki, znany malarz, Stanisław Czajkowski, umarł w 1954r. Od tego czasu jesteśmy same. Hanka jest dla mnie matką, siostrą, córką, ja dla niej także. Wszystko nas łączy – radości, zmartwienia, brak pieniędzy, sprawa zwierząt, jednym słowem, wszystko. Mamy jedną wielką radość: mieszkamy same w jej mieszkaniu spółdzielczym. Gdy Pan będzie w Warszawie, bardzo prosimy – jakoś się Pan u nas zmieści. Nasz telefon 4-xx-xx. Można telefonować do późnego wieczoru, bo wcześniej niż o 12 w nocy, nigdy nie kładziemy się. Ponieważ byłam po wojnie zagranicą, jako szef misji restytucyjnej w Baden-Baden z Wacławem widziałam się. Nie chciał wracać do kraju, choć mógł naprawdę, ja znowu nie czułam się na siłach być emigrantem, gdyż muszę żyć, gorzej, ale żyć, a nie przechodzić obok życia. Zresztą, taką mam naturę, że wszystko mnie obchodzi. Z Wacławem wzięłam wobec tego rozwód, ale jesteśmy w dobrych stosunkach korespondencyjnych. Niech Pan bardzo serdecznie ode mnie pozdrowi Małżonkę, życzę Panu i Jego rodzinie spokoju i wszelkich dobrych przeżyć, jeszcze raz proszę o nie gniewanie się na mnie i serdecznie Pana pozdrawiam.

No comments: