Total Pageviews

Friday, October 17, 2008

List Jerzego Urbankiewicza

Łódź, 27-02-1991.
Szanowny Panie,
Bardzo dziękuję za niezmiernie cenne informacje i zdjęcia. Tego, że zajmuję się Historią Okregu Wileńskiego w jej nieznanych obszarach, nie uważam za zasługę. Z grona, w jakim działał Pana śp. Ojciec, chyba ja jeden zostałem przy życiu, a z racji pełnienia funkcji dowódczej – wiem, to i owo. Pan zapełnił w mojej wiedzy dużą i ważną lukę. Chyba pisałem już Panu, że podziwiałem w Ojcu Pana dzielność, a dziś, wiedząc więcej, podziwiam jego postawę bojownika. Przecież On nie poprzestawał na wykonywaniu tego, czego od Niego oczekiwała Egzekutywa Kedywu, ale ciągnęło Go wszędzie tam, gdzie była szansa walki. W egzekutywie tylko On i ja byliśmy ułanami. To miało swoje znaczenie. Niestety, nasze stosunki ograniczały się do kontaktów służbowych i nawet o tym ułańskim rodowodzie nie zgadaliśmy się. (Grudziądz ukończyłem o rok wcześniej niż On, przydział: pułk 4 Ułanów Zaniemeńskich). Z całą pewnością ubezpieczałem Go, kiedy likwidował Ancerewicza i Wyleżyńską. Ponieważ jednak podobnych działań wykonaliśmy więcej, nie wykluczam, że i On mnie ubezpieczał przy innej okazji, bo strzelanie i ochronę podejmowaliśmy kolejno. Nie pamiętam, czy pisałem Panu w poprzednim liście, że Sergiusz Piasecki napisał zakłamaną książkę pt. „Dla honoru organizacji”. Stworzył klucz, według którego pooznaczał nas wszystkich, siebie uczynił mężem opatrznościowym, który obmyślał plany dla nas. Najtrudniejsze zadania wykonywał sam. Z szacunkiem wyraża się tylko o „Magu” – czyli „Fakirze”. Poza tym mści się na nas wszystkich i Komendzie Okręgu za to, że wyznaczono go naszym (Egzekutywy) dowódcą i po 4 tygodniach zdjęto. Ale zrobiono tak dlatego, że nie zorganizował ani jednego zamachu, a kombinował, jak ograbić intendenta Gestapo, Litwina, zasobnego w pożydowskie złoto. Myśmy tego nie zaakceptowali, Komenda go zwolniła. Nie zaplanował, ani nie wykonał, ani jednej akcji. Dodatkowo mam mu za złe, że fałszywie przedstawił zamach na Wyleżyńską. „Lech”, po wykonaniu zadania, tuż za Ostrą Bramą natknął się na dwóch żołnierzy Wehrmachtu. Moja relacja: puścili się za nim w pogoń, ja pobiegłem za nimi. Przygotowałem pistolet, ale biegnąc, oceniłem, że lepszy będzie granat. Odbezpieczyłem go. Zauważyłem wtedy, że pierwszy z biegnących Niemców ma przy boku bagnet, drugi trzyma w ręku pistolet. Pierwszy zasłaniał drugiemu cel. Szans nie mieli żadnych, bo byli w saperkach i mundurach, a „Lech” w sandałach i lekkim kombinezonie i już znikał za zakrętem i opadającym brukiem ulicy. Niemcy zatrzymali się, pogadali i wrócili. Piasecki tych szczegółów nie znał, a zmienił tylko jeden szczegół: „Lech” rzekomo natknął się na Litwinów, a „Ryś” (bo tak mnie nazywa) m i a ł rzucić granat i nie rzucił. Maleńka różnica. Gdybym zlikwidował Litwinów, „pies z kulawą nogą”, by się za nimi nie ujął. Gdybym zlikwidował dwóch żołnierzy Wehrmachtu, mieszkańcy tych okolic byliby represjonowani. Oczywiście, gdybym miał do wyboru: bezpieczeństwo „Lecha”, a konsekwencje zabicia Niemców, strzelałbym do nich. Ale to było niepotrzebne. Byłoby głupie! Moim obowiązkiem było zapewnić ucieczkę „Lechowi”. I to zrobiłem. A to, czy bym ewentualnie rzucił granat, strzelał, czy dusił – to już ja musiałem decydować. Dodam, że dwukrotnie byłem w towarzystwie starzejących się akowców i słyszałem opowiadanie o tym, jak to oni... zlikwidowali Wyleżyńską.
Jeśli idzie o „Zeksa”, to 16 maja 1944 r. praktycznie we dwóch odbiliśmy z rąk litewskich cichociemnego „Freza”. Opisuje to Bronisław Krzyżanowski w „Mateczniku Wileńskim”.
Książka moja ma wyjść w kwietniu. Tytuł „Szabla zardzewiała...”. Oddaję tam należne Pana Ojcu, ale dziś, dzięki Panu, wiem więcej. Opublikuję to na początek w pisemku naszego Okręgu pt. WIANO, może z czasem uda mi się wydać książkę o m. inn. działaniu Egzekutywy. Ale Pan wie, jak to dzisiaj trudne.
W kalendarium, jakie mi Pan przysłał, dużo niejasności. Pseudonimy, których w Egzekutywie nie było. W zamachu na Wyleżyńską nikt poza „Lechem” i mną nie brał udziału. To są chyba przeniesione tam wymysły Piaseckiego. Dodam, że to już nie był przemytnik ze stron „Kochanka Wielkiej Niedźwiedzicy”, a coś zupełnie nieciekawego.
Gdy cokolwiek opublikuję, nie omieszkam przysłać, lub Pana zawiadomić.
Jeszcze raz dziękuję, jeśli będzie Pan w Łodzi, prosze wpaść.
Łączę serdeczne pozdrowienia.
Jerzy Urbankiewicz

PS. W ostatniej chwili przypomniałem sobie, że mieszkający w USA opisywacz, niezbyt solidny, wileńskiej AK, niejaki Z. Siemaszko napisał gdzieś: „Wyleżyńską zlikwidował S. Piasecki...”. Ten facet (Piasecki) potrafił zrobić z siebie bohatera narodowego.

No comments: