Total Pageviews

Friday, October 17, 2008

"Derwisz": 6

Pojawiły się pretensje Żydów do Polaków o to, że w związku z zakazem Niemców - chodzenia przez Żydów chodnikami - Polacy nie zamanifestowali swej solidarności i nie chodzili jezdnią tak, jak Żydzi. Istotnie, polska ludność wstrząśnięta była tym zakazem, lecz Polacy ich nie prześladowali, nie torturowali. Żydów wspomagano żywnością, przechowywano, ukrywano. Dzięki temu wielu ocalało. Na ul. Połockiej - za przechowywanie Żydów - wymordowana została cała rodzina polska. Podobnie było na Antokolu, za ukrywanie inż. Cholema. Pani Ejgerowa - wdowa po profesorze, Niemcu - zamieszkała z Żydem na Jerozolimce. Za to Gestapo zamordowało ją i jej syna. Litwin - były pracownik poselstwa w Wiedniu - wydał Żydówkę - żonę byłego ministra litewskiego, a późniejszego posła w Austrii - za usunięcie go z posady. Katowano ją, aby wskazała miejsce pobytu swej córki. Według pani Neuman, zamordowano ją w celi piwnicznej, która służyła za katownię Gestapo. Kilku pijanych agentów, strzelało do jej twarzy, jak do tarczy. Kolejna Żydówka przechowywała się na ul. Zygmuntowskiej. Wymknęła się na Plac Katedralny, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Zauważona przez Gestapo, uciekała. Trafiono ją w rękę i żołądek. Nazajutrz zmarła w szpitaliku więziennym, bez pomocy lekarskiej. Przewidywano, że bolszewicy będą się mścili na Litwinach za masakrę Żydów!
Każdy oficer niemiecki, miał kochankę, Polkę. Pani Szrajberowa - z domu Dembińska - była ze Szwabami, którzy zarekwirowali wieprza i samogon na zabawę w Poniemenczynie. Powiadomiony patrol partyzancki, odebrał zdobycz. Jedna z pań Kurowskich, czuła się w Gestapo tak, jak u siebie w domu. Pomagała jednak ludziom, ale tylko za złoto. Kapitanowa „G”, oskarżyła męża o nielegalne poglądy. Powędrował na Łukiszki.
Bardzo wiele Polek - Żałoby Narodu - nie uszanowało!
Były też kobiety wzniosłe, wierne i ofiarne. Takie, jak panna Kopeć, zakatowana na Gestapo. Jak siostra Łucja, „Zosia”, „Kotka” i inne z konspiracji, dziś bezimienne.
Danucie Wyleżyńskiej towarzyszyła zwykle jej przyjaciółka, p. Sieńska. „Lech” oczekiwał na uzgodniony sygnał w podwórzu kościoła prawosławnego. Przechowywano tam szczątki Świętych – Cyryla, Metodego i Eustachego – misjonarzy prawosławnych, zamęczonych w mękach przez pogan litewskich. Ucząca się młodzież – za czasów zaboru – pielgrzymowała do grobów, aby uszczknąć szczyptę waty w którą owinięte były relikwie Świętych. Miało to im pomagać na egzaminach. Podobno - gdy zjawili się Sowieci - relikwii nie zastali, tylko watę.
„Jurek” miał stać na rogu ul. Bazyliańskiej, około 10 metrów od stanowiska policjanta litewskiego, regulującego ruchem. Po sygnale od „Konrada” i „Zosi”, „Lech” przechodzi do bramy następnej. To dom Kapituły Wileńskiej. W tą bramę ma wejść „Danuta”. Niewysoka, gruba, sylwetka... .
28-go października 43 - po tygodniu od postrzału Serża na Piekiełku - byłem gotów do drogi. „Wzięli”, mówi Basia (jedna ze współlokatorów). „Najpierw Przemyka, po godzinie Panią też. Zapowiedzieli się na 4-tą po Pana”. Żona w międzyczasie zawiesiła pudełko z biżuterią na sznurku w korytarzowym wyciorze komina. Maszynę do pisania ukryła na strychu (dotąd ją posiadam w Gdyni). Inne rzeczy i pieniądze doręczyła pannom Basi i Zosi. W szafie, w torebce znajdowało się 3 tys. rubli. Zapomniała o nich. Agenci często zaglądali potem do mieszkania. Pieniędzy jednak nie wzięli, a trudno przypuszczać, że nie wykryli ich podczas rewizji. Przemykowi uwiązano ręce do haków w celi przesłuchań Gestapo, kopnięto taboret. Chłopak zawisł - ścięgna wyciągały się - biło naraz dwóch, gdzie popadło. „Gdzie brat”! Buciki dziecka ślizgały się po ścianie, szukając oparcia dla stóp. Dał wreszcie znak, chce mówić. Wiedział, że nie powie nic, co mogłoby zaszkodzić bratu oraz jego przyjaciołom, bo o ich działalności nie był informowany. „Słyszałem z drugiego pokoju, gdy Ojciec opowiadał Matce, że przyszedł jakiś osobnik i powiedział, że Sergiusz jest ranny. Tyle tylko słyszałem, nic więcej nie wiem”. Agenci na razie odpuścili. Nie wiedziała o takiej wersji matka. Trafiła do Żemajtisa. (Pochodził on ze Święciańskiego powiatu. Jako litewski student prowadził propagandę antypolską, był karany. Staż polityczny odbył w Berezie Kartuskiej. 6 lat więzienia, ponoć był tam maltretowany). Po oświadczeniu żony, że razem leżeli w szpitalu, a więc, „znajomych” nie może pan przesłuchiwać, przekazał sprawę „Chińczykowi”. (Liali była już aresztowana). „Chińczyk” - przesłuchujący żonę - zapytał: „A Niewiarowską, znała”? „Nie”. „Jak, to? Raz zastała u was dwóch młodych ludzi. Jeden nazywał się Jurek. Kto to”? Wreszcie wrzasnął w kierunku żony: „Zniszczyć waszą krew”! Żona domyśliła się, że tą tajemniczą, „platynową blondynką”, jest p. Halina Niewiarowska. Wizja lokalna Gestapo w mieszkaniu „platynowej blondynki” (nazywanej też przez Serża „Liali”). „Chińczyk” zachowywał się bardzo brutalnie wobec p. Haliny. Agent Doilida stanął w jej obronie. Obecnym przy wizji był też kat Łukiszek, Genias. Aresztowano znajdującego się w lokalu, przypadkowego mężczyznę. Mąż jej, kulturalny Litwin, nie oskarżał ją, lecz – mimo przykrości ze strony prokuratorów litewskich i dygnitarzy Gestapo – pomagał ją ratować. Odwiedzał ją w więzieniu, przynosił to, co mógł najlepszego. Litwini są solidarni między sobą, jak Żydzi. Po dwóch miesiącach została zwolniona za poręczeniem męża. Współwięźniarki nazywały ją „Matką Boską”. Istniały uzasadnione domniemania, że to kochanka „Wincuka” wydała „platynową blondynkę” oraz inne osoby.
Gestapo szukało intensywnie „małą dziewczynkę”, kurierkę Serża. Na szczęście, nikt jej nie znał. Być może była nią 12-letnia Roma, dzielna i roztropna córeczka p. „R”.
Więzieni na Łukiszkach: Pani Ola – krawcowa oraz jej przyjaciel „kryzysowy” - p. Fogejczuk, sierżant PAC-u. W zależności od okoliczności życiowych p. „F” zbliżał się, lub oddalał od p. Oli. Stąd przylgnęła doń nazwa „kryzysowy”. Kiedyś mój brat, Julian oraz synowie Marian i Przemysław - mieszkali u p. Oli - stąd znaliśmy się dobrze. Mimo, że p. „F” był Austriakiem - nie współpracował z Niemcami - pozostał wierny Polsce i cierpiał, jak inni. Olę i p.”F” więziono za to, że Ola palnęła kumoszkom w Szyrwintach, iż wie, kto dokonał ostatnio zamachu na Litwina z Gestapo. Siedzieli 5 mies. Nowa więźniarka - śliczna Polka - też 5 mies. spodziewała się odsiedzieć. Panna ta pracowała w Ejszyszkach. Jej przyjaciela wywieziono na prace do Reichu, korespondowali ze sobą. Raz napisała, że o ile Hitler nie uszanuje kobiet polskich, to przegra wojnę. Cenzura szwabska oczywiście wykryła autorkę. Inna uwięziona panna (pracująca w Urzędzie Stanu Cywilnego w Ejszyszkach) – w liście do przyjaciela - nie tylko podała wiadomości rodzinne i miejscowe ploteczki, lecz jeszcze polityczne, że w okolicy pojawiły się liczne partyzantki. Dodatkowo uzupełniła: „Nie wiem dlaczego, ale serce moje raduje się i skacze”. Oczywiste, że cenzura Gestapo musiała zatrzymać tę radość. Spędziła 5 mies. na Łukiszkach. Następnie odtransportowano ją do obozu pracy w Perweniszkach na Litwie. Pannę tę spotkaliśmy później w Warszawie, podczas repatriacji z Wilna do Polski. Pani Ewa Bielawska – kasjerka w kasynie dla Niemców - była po raz 2-gi na Łukiszkach. Było również na nią ostrzeżenie w wileńskiej gazetce podziemnej w której ogłaszane były wyroki śmierci dla kolaborantów. Pani Stefa - piękna kobieta - genialnie wprost sprytna, sekretarko-kochanka szefa Wilno-Land. Fryc musiał wyjechać na dłużej, więc pod jakimś pozorem umieścił ją w ciupie, aby nie zdradzała. Litwinka „Ł”, trafiła tu za usiłowanie zabójstwa kochanka. Potrafiła świetnie symulować. Solidarni Litwini załatwili jej status „obłąkanej” i oddano pod opiekę męża. Wcześniej, za Rosjan, organizowała stołówki w Bristolu, gościła urzędników Narkomu (Rady Komisarzy Ludowych). Za świstek bibuły komunistycznej, zamordowano Białorusinkę. Jej 4-letnia córeczka, została w więzieniu na Łukiszkach. Rej w szpitaliku wodziły: pani Neuman – raichdeutschka - sekretarka gebitskomisarza Hingsta oraz pani „R” – volksdeutchka - żona Polaka, maszynisty, którego nazywała „lokomotivfϋhrer”. Nikt nie znał prawdziwych powodów uwięzienia obu Niemek. Pani Neuman była rozwódką. Mówiono w celi, że wpadła za wystawianie orderów na towary reglamentowane - na fałszywe nazwiska - oraz handel kartami żywnościowymi. Sądzono, że nie uniknie kary śmierci. Syn jej zginął pod Bobrujskiem, wraz z kilkudziesięcioma chłopakami z Hitlerjugend’u. Raz zwróciła uwagę żonie, że tylko Niemki mogą spacerować - gdzie chcą - po podwórku. A „nierasowe” tylko wokół klombu. Natomiast pani „R”, niechcący się wygadała, że ukończyła specjalny kurs policyjny w Sopocie dla osób uzdolnionych niezwykłym słuchem. Szkolono tam obsługę obozów koncentracyjnych. Być może, była tu z tego powodu. Panie te, nie życzyły sobie przebywać w sali z kobietami „nierasowymi”, miały do dyspozycji 2-kę. Pani „R” zachowywała się bardzo despotycznie w szpitalu, lecz nikomu nie zaszkodziła. Przeciwnie, pomagała sama oraz przez córkę, która dostarczała jej obiady z miasta. Pani Rotal pracowała w biurze podań Kątkowskiego. W wolnych chwilach pisała na maszynie zasłyszane plotki oraz wiadomości londyńskie, które później kolportowała wśród znajomych. Ktoś doniósł na Gestapo – niewątpliwie za wynagrodzeniem – siedziała 1 rok na Łukiszkach.
Ścigają mnie szpicle. Nocleg u kuzynki, Kupściowej na Chocimskiej. Do naczelnika Leleny udała się Liali (obecnie gdzieś nad Oceanem Lodowatym). Na pomoc mi przybył brat Julian z Litwy. Czynię próby dotarcia do Żemajtisa. Mieszkał przy ul. Wileńskiej 15 (czy Gedymina 19) z żoną u teścia, kupca Nowickiego. Napisałem list, adresując go na jego prywatny adres. Naczelnikiem jego był Babravicius, również po polskich więzieniach. Mówiono, że miał osobiste powody do zemsty na Polakach.
Kolejny „kocioł” na mnie w drodze na melinę, na ul. Miłej. Okrężną drogą dotarłem do willi p. Kazimierza Jastrzębskiego. Innym razem zauważyłem szpicla – starszego Polaka - na ul. Żeligowskiego, wychodząc z domu p. komandorowej Jaźwińskiej. Przypuszczam, że wyśledził mnie w tej okolicy, wczoraj. Znałem go już od dawna z widzenia, miał charakterystyczny wygląd. Powłóczył nogą. Dawniej też był łapaczem.
Wiele nocy - z rekomendacji przyjaciół - spędziłem na ul. Miłej u pana Mansurowa. Był on Rosjaninem, zajmującym kiedyś wyższe stanowisko w „Kaznaczejstwie”. Można mu było zaufać, chociaż tęsknił za Carem. Organizacja zaopatrzyła mnie w „lewy” dokument.
Serż – ucharakteryzowany, dzięki akcesoriom teatralnym dostarczonym przez „Wika” - pojawił się u p. Dauterów. Tam konsternacja, nie poznała go nawet p. Basia, z ktorą siedział 18 mies. w więzieniach sowieckich, w Oszmianie i Słucku.
W tym czasie pertraktowałem przez pośredników z agentem Niewiarowskim. Chciał 100 tys. za uwolnienie moich najbliższych. Transakcji jednak nie zrealizowaliśmy. Adwokat, Litwin – po zapoznaniu się z aktami – powiedział, ze sprawa jest zła. Serż oskarżony jest o terroryzm i rozbrojenie oficera Gestapo. „Niech zgłosi się dobrowolnie, to rodzina będzie wolna”. Nie mogłem przyjąć głowy Serża za żonę i synka. Postanowiłem sam zgłosić się na Gestapo. Nie było jednak żadnej pewności, że pójdą na taką wymianę. Intuicyjnie czułem, że dopóki Serż i ja jesteśmy na wolności, nie spadnie im włos z głowy.
Pani Halina Lenkowska - żona p. Jerzego – wiedziała, że często ukrywam się na Kolonii Magistrackiej u jej rodziców. Któregoś dnia, oświadczyła, że jej koleżanka, Kwiecińska, ma możliwość uzyskać zwolnienie mojej rodziny. Miało to nastąpić przez męża Kwiecińskiej, pracującego w Gestapo i dobrze znającego oficera Korczyca. Koszt miał być 8 tys. marek. Pieniądze na ten cel były zdeponowane przez Organizację u państwa Medyńskich. Niestety, transakcja nie doszła do skutku, a część pieniędzy z zadatku przywłaszczył któryś z pośredników, lub może sam Korczyc.
Lenkowscy mieszkali na ul. Miłej. Wdowa po sędziu z 3-ma synami. Średni, Jerzy był kolegą szkolnym Serża. Ożeniony był z córką p. Jastrzębskich. Posiadali oni w centrum Wilna – przy ul. Grabarskiej – mieszkanie, gdzie kilkakrotnie nocowałem. Pan Jerzy, za 1-szym aneksem Sowietów, był członkiem komsomołu. Obecnie podejrzewano, że kręci z Gestapo. Był aresztowany za spekulację przez Niemców. Wydał kolegów, którzy uczestniczyli w tych transakcjach. Wg p. Jerzego, wywiezieni oni zostali na niewolnicze roboty do Niemiec, wg wersji na mieście, zostali rozstrzelani. Wydał - bo musiał kogoś wskazać u kogo nabył towar – tak się usprawiedliwiał. Nie wyjaśnił, czemu zawdzięcza swoje zwolnienie. Później przyszło wezwanie, aby stawił się w pok.11 w Gestapo. Pan Kosarski z rodziną dyskutowali, co ma robić. Więc, poza pierwszym - nieszczęśliwym wypadkiem - pewnie nikogo nie wydał i nie pracował dla Gestapo. Matka p. Jerzego kiedyś poszła do piekarni na ul. Witoldowej 20 z prośbą o nocleg u swojej znajomej. Pani piekarzowa dotknęła ją boleśnie i stanowczo odmówiła dodając, że dla gestapowców w jej domu miejsca nie ma. Pan Jerzy udał się na Litwę, gdzie przyjął agencję w firmie: „Skup skór surowych – Jakobi i Danielewicz”.
Pewnego razu Organizacja skierowała mnie na nocleg na ul. Podgórną, do starszej pani z Podziemia (wiele pań było patriotycznie zaangażowanych). Kontakt z Organizacja miałem przez „Klarę”, która potem poszła z Serżem w teren, jako łączniczka.
Poznałem tam pannę „Adę” - znaczniejszą działaczkę AK - w mundurze niemieckim. Z polecenia Organizacji, pracowała w Gestapo. Dała mi 3-dniowe schronienie na ul. Kalwaryjskiej 51 u pani kapitanowej, która również pracowała w urzędzie niemieckim. Czuła się jednak zagrożoną, spodziewała się aresztowania. Prosiłem panią kapitanową, aby skierowano mnie do partyzantki. „Za stary” – przyszła odpowiedź.
Któregoś razu p. Miotkowski – kolega Przemyka – pomagał mi dźwigać kosze z żywnością dla uwięzionych. Nadeszła p. Grzebieniewska, która „nagrywała” sprawę dostawy ze znajomą strażniczką, Litwinką. W bramę więzienną weszła razem z p. Miotkowskim, który już tam wcześniej siedział. Po godzinie, tylko on ukazał się w bramie. Panią Grzebieniewską zatrzymano. Okazało się, że przy nazwisku żony i syna była adnotacja, aby paczek dla nich nie przyjmować, a doręczycieli zatrzymywać. Pani Grzebieniewska jednak zdążyła podać kosze znajomej strażniczce, byliśmy więc przekonani, że więźniowie je otrzymali. Odeskortowano ją do siedziby Gestapo. Badano brutalnie, popychano, szturchano. Wreszcie, na interwencję Korczyca – znaczniejszego agenta Gestapo – została zwolniona. Tłumaczyła się, że prowiant dostarczała z własnej inicjatywy, jako znajoma i dawna uczennica jęz. francuskiego madame Margarite. Przepraszałem ją – za doznane z naszego powodu przykrości – tymbardziej, że była Rosjanką, całym sercem zaangażowaną w sprawy polskich więźniów politycznych. Jak się później okazało, paczek więźniom nie przekazano.
Kolejna próba dostawy żywności przez siostrę zakonną skończyła się podobnie. Siostrę zatrzymano, paczki skonfiskowano.
Droga legalna była zamknięta. Od żony przychodziły grypsy. Znalazła się droga dostawy przez inne więźniarki. Niestety, wkrótce urwała się z powodu epidemii tyfusu na jednym z pawilonów.
Piekiełko. Serż wyszedł od dentystki, pani Smólskiej. Wpłacił ostatnią ratę za koronkę. Widział się z Liali, „platynową blondynką”. Skręcił w ul. Jakuba Jasińskiego. Zatrzymany, wylegitymował się Gestapo. W pośpiechu schował legitymację do kieszeni płaszcza, zamiast spodni. Być może, że z tego powodu tyle nieszczęść miało nastąpić. Na zaproszenie do Szarego Gmachu, salwował się ucieczką na Piekiełko. Czy rozpoznała go z grupy agentów ta, która towarzyszyła gestapowcowi w Lasku Zakretowym? Mało prawdopodobne, aby mogła skojarzyć elegancko ubranego, ze „smoluchem” z lasku? Nie. Nawet siostra „Klary”, która widziała zamachowca na „Danutę” z odległości kilku kroków - przebiegającego przed jej domem – nie rozpoznała w nim swego dobrego znajomego, Serża. Fotografia była bardzo mało czytelna. Ktoś - kto rozszyfrował twarz - musiał bardzo dobrze znać Serża i zdradził. Na ul. Jagiellońskiej nie był on meldowany. Fotografie mężczyzn, które były w mieszkaniu, dałem na przechowanie państwu Medyńskim z ul. Mickiewicza.
Aresztowano około 30 osób. Przez plotkowanie obywateli, Gestapo dotarło nawet do szwaczki, która reperowała koszulę Serżowi po postrzale na Piekiełku. Spotkania Serża z Liali odbywały się także w poczekalni gabinetu dentystycznego jej ciotki, p. Marii Smólskiej. Niebawem - po „Piekiełku” - czterech agentów Gestapo odwiedziło ją. Pytali o Serża. Pani Smólska nie poinformowała nas o tym fakcie, ani też swej kuzynki, Liali. Serż był zameldowany w tym czasie na ul. Mostowej, natomiast rodzina mieszkała już na ul. Jagiellońskiej. Zdjęcie Serża, którym dysponowało Gestapo, pochodziło sprzed 7-miu lat z okresu walk bokserskich pod przybranym nazwiskiem Bielawski. Prawdziwego nazwiska nie znali.
W domu p. Smólskiej mieszkał agent Gestapo, Litwin, Doilida (syn jej koleżanki z Mariampola). Już nazajutrz, gdy Serża postrzelono, Doilida odwiedził p. Smólską. Dopytywał się o Serża. Znał moją żonę, bo mieszkała ona kiedyś u p. Smólskiej, na ul. Ofiarnej. Foto więc, już było zidentyfikowane. Ojciec p. Smólskiej był Polakiem, matka Niemką – Natalia Szwarc. Mąż, Litwin, kier. transportu miejskiego. Pani Genia Tymińska – w obecności p. Haliny Grzebieniewskiej – jawnie (w oczy), oskarżyła p. Smólską: „To konfidentka Gestapo, to z jej powodu ucierpiałam”.
Jestem przekonany, że Gestapo operowało na podstawie pewnych danych. Kolejne spotkanie z dziewką z Lasu Zakretowego, „przypadkowe” nie było.
Dzięki przyjaciółce p. Haliny Medyńskiej, dotarłem do pewnego dozorcy, Litwina. Zabierał paczki, dzielił je i częściami dostarczał żonie i synkowi. Robił to oczywiście odpłatnie, gdyż w przypadku wpadki, ukarany byłby bardzo surowo. Często udawało się żonie zdobytą żywność przekazać niepostrzeżenie synowi podczas nabożeństw. W kaplicy spotkała Jurka Zachorskiego, chodził o kijach. Znała go wcześniej, Przemyk również. Pan Jurek był studentem prawa na USB (Uniwersytetu im. Stefana Batorego w Wilnie) oraz członkiem korporacji „Polonia”. Z dumą nosił sztandar korporacyjny i obnażoną szpadę, podczas uroczystych obchodów świąt narodowych, lub kościelnych. Z daleka wyglądało, jakby nie miał nosa, ze względu na rozmiar i spłaszczenie. Obecnie - po przebytych cierpieniach w więzieniu – twarz Jurka nosiła wyraz jakiegoś osobliwego uduchowienia, jak twarz Chrystusa. Nie rezygnacji, lecz wysokiej ofiary. Pan Jurek wychował się w silnych zasadach religii i zachował je, nie pozwolił ich w sobie zachwiać. Obecne cierpienia umocniły jego wiarę. W losie swoim upatrywał wolę Boską, a nie karę Bożą i to pomagało mu znieść męki od Gestapo. Stał się ascetą. Jurek wpadł przypadkowo. Agenci Gestapo mieli zamiar dokonać rewizji w kamienicy przy ul. Dąbrowskiego 5. Przez pomyłkę trafili do innego mieszkania, gdzie zastali 4-ech młodych ludzi i nie rozpakowane walizki. Dwaj chłopcy byli emisariuszami z Warszawy. W walizkach agenci ujawnili broń i amunicję. Jeden z chłopców zdołał zbiec. Innego, który chciał się bronić, agenci zastrzelili. Nie wiadomo, co się stało z 3-cim. Może również zbiegł, a Jurka gestapowcy aresztowali. Przesiedział 6 miesięcy w pojedynce, przykuty łańcuchami do ściany. Stan Jurka wskazywał na odniesione tortury. Siostra Jurka, Zosia – niezmiernie miła 17-letnia panienka - robiła starania przez agenta Gestapo, Niewiarowskiego. Ona to podała mi jego adres. Wierzyła, chciała wierzyć, że brat wyjdzie. Jurka rozstrzelano na Ponarach. Było to miejsce, gdzie Gestapo kwitowało się ze swoimi wrogami. Nieszczęściu swemu Zosia długo nie chciała wierzyć. Gdy w więzieniu paczek jej więcej nie przyjmowano, błagała dozorców, aby jej potwierdzono, że Jurka wysłano na pracę do Niemiec. Tak bardzo chciała usłyszeć, że Jurka nie rozstrzelano, że żyje. Akurat, gdy skończyły mi się meliny, spotkałem na ul. Świętojańskiej p. Zosię, siostrę Jurka. Mieszkała tuż obok. Na ul. Uniwersyteckiej, we własnym domu z matką i bratem. Wprosiłem się na szklankę herbaty. Słoninę i chleb miałem ze sobą. Za ścianą pokoju mieszkał lokator, Litwin. Wpada ze spaceru matka p. Zosi. Nie wiedziałem wtedy o tragedii p. Jurka. Za rączkę trzymała 3-letniego chłopczyka. Pani Zachorska - z domu hrabianka Łubieńska - miała mezalians. Zakochała się w nauczycielu domowym. W posagu otrzymała Murowaną Oszmiankę pod Oszmianą oraz czynszową kamienicę w Wilnie. Po latach rozwiodła się, wychodząc zamąż za Tatara - kniazia Kryczyńskiego - prokuratora Sądu Okręgowego. Tym małym chłopcem był kniaź Selim. Nie było „herbatki” – wyrzuciła mnie. Nie spotkałem się z Zosią później, bośmy opuścili Wilno. Mówiono, że Zosia zginęła na Zwierzyńcu od wybuchu bomby, którą niosła.
Podobnie było z panną Wojewódzką, której ojciec był właścicielem folwarku Pikieliszki przekazanego w darze - przez wdzięczne społeczeństwo - Marszałkowi Piłsudskiemu. Mieszkała na ul. Tatarskiej. Nocleg na Zwierzyńcu u p. Miotkowskich. Nocleg znów u p. Medyńskich, a nie na ul.Wiłkomirskiej, jak planowałem. Pan P. Zalewski, porządny człowiek, były sierżant WP. Medyńscy, niezwykle patriotyczna rodzina. Panie: Halina i Wanda, aktywnie wspomagające bojowników. Szczególnie p. Halina była bardzo pomocna Sprawie. Pracując w szpitalu niemieckim, zdobywała cenne środki lekarskie. Przekazywała je do lasu. Państwo Medyńscy mieszkali na ul. Mickiewicza 15. Nie mogłem jednak nadużywać ich gościnności. Zdesperowany brakiem melin, poszedłem do swego mieszkania. Na dzwonek, drzwi nie otwierałem. Wychodziłem schodami kuchennymi na podwórze, które było przechodnie, na: ul. Jagiellońską oraz ul. Wileńską. Postanowiłem w końcu wynieść się na wieś, do Medyny. Houwaldów zastałem w domu. Spędziłem tam 3 tygodnie u p. Saturnina, kolegi Serża. Poznałem tam jego brata - Ildefonsa, artystę malarza - oraz siostrę braci, która była małżonką znanego już malarza, Czuryłły. Pan Saturnin - po niedawnej wizycie Szaulisów - nie czuł się dobrze. W Święta Bożego Narodzenia „gościła” tu partyzantka sowiecka, kilkudziesięciu chłopa. Wśród nich kobieta, Burłaczka z sąsiedniej wsi. Porzuciła męża i dzieci, aby przyłączyć się do oddziału. Wielu ruskich – osiadłych od dawna na tych ziemiach – sprzyjało bolszewikom, jak swoim. Los kobiety był tragiczny. Dostała przepustkę od komendanta na kilka godzin, aby odwiedzić krewnych. Wróciła nieco później, więc podejrzane. Zabito ją strzałem w głowę. Oddział ten goszczono, zabito wieprza, a okoliczne browary dostarczyły samogon. Mimo to, w odległości 4 km od Medyny, spalili gospodarstwo, a chłopa z żoną i dziećmi, wrzucili do płonącego domu. Podobno za denuncjację. Oblegali również dworek litewskiego oficera, lecz bez powodzenia. Kapitan bronił się w murowanym domu, zabezpieczonym żelaznymi okiennicami, jak w fortecy. Seriami ognia z karabinu maszynowego, odstrzeliwał się atakującym. Ktoś jednak doniósł na policję. Wkrótce pojawił się 800 osobowy oddział Szaulisów, ale gonić po lesie partyzantów, nie odważyli się. Saturnina sponiewierano i zbito. Byłem tam po 2 tygodniach od tych tragicznych wydarzeń. Spokój już. Saturnin przychodził do siebie. Obawiał się jednak, że teraz Litwini wyrzucą go z majątku. Zwlekał z przeniesieniem się do Wilna, ze względu na dzieci. Najmłodsze nie miało 1-go roku. Postanowił udać się sam do partyzantki. Poszedł z własnej woli tak, jak dwaj bracia Aleksandrowicze z tej okolicy. Jeden z nich był żonaty. Poszli bronić Ojczyzny. Obaj padli jednocześnie, zabici pociskiem artyleryjskim. Spoczywają na Rossie u wezgłowia Serża.
Lekarz więzienny - pan Ławcewicz - poinformował żonę, że na ul. Subocz zabito 2-ch policjantów litewskich Są już aresztowania, podejrzewają Serża. Po ostatnich wydarzeniach, Gestapo wydaje zaoczny wyrok śmierci na Serża, jako herszta terrorystycznej bandy. Już nie dochodziły propozycje z Gestapo, że zwolnią zakładników, jak Serż się zgłosi. Ale też agenci nie grozili już, że rozstrzelają więźniów. Agent Niewiarowski – prosił przez p. Medyńską - upomnieć Serża, aby już do agentów nie strzelał. Wraz, ze zmianami na froncie, cień strachu przesunął się na stronę konfidentów. Musieli więcej myśleć o własnej skórze.
Zobaczyłem się z synem dopiero trzy mies. później, gdy ciężko ranny kurował się na Karczowisku u „cudownych kobiet”, jak później nazywał to miejsce.
Kaci: Bazyliuk – Litwin, lub Białorusin – jako kapo więzienny, był najohydniejszym oprawcą na Łukiszkach. Ojciec jego mówił po polsku. Podczas odwiedzin syna w więzieniu – wstydził się go. Jeszcze kilku podobnych do Bazyliuka było tam, jak np. Genias i Staszis - Litwini oraz Repećko - Białorusin. Podobno, że z wyroku Organizacji zastrzelono Bazyliuka już w wagonie ewakuacyjnym do Niemiec.
Konfidenci: Pawłowski Julek – Polak, agent Gestapo, były uczeń gimn. Zygmunta Augusta. Podawał się za Litwina. Aresztował p. Bronisławę Nowicką w mieszkaniu p. Moralewskiego. Po Piekiełku – aresztowano szwaczkę, która cerowała koszulę „Lechowi” – również przez niego. Kwieciński był u „Juranda” w wywiadzie. Jerzy Lenkowski twierdził, że Kwieciński nadal utrzymuje kontakty z Danielewiczem i Jakobi – agenturą wywiadu niemieckiego. Orłowski Mirosław, konfident Gestapo. Wydał 120 uczniów - tworzących jakąś organizację w gimnazjum Mickiewicza oraz innych szkołach - swoich kolegów szkolnych, m.in. Siwca oraz Janka Miotkowskiego i jego 16-letniego brata. Ojciec Siwca prowadził warsztat szewski przy ul. Portowej. Był to jedyny ich syn. Zrozpaczona matka modliła się, by w życiu swym mogła spotkać Orłowskiego. Janek Miotkowski spędził ponad rok na Łukiszkach. Młodszego brata rozstrzelano. Więzienie opuściło sześciu uczniów, resztę wymordowało Gestapo. Krewni jego - ciotka i wuj - wezwali chłopca do siebie, żeby odwieść go od hańbiącej działalności. Orłowski - przed wejściem do mieszkania wujostwa – ukrył swój notesik w szafce ochronnej licznika gazowego na korytarzu. Przypadkowo zauważył to stryjeczny brat i natychmiast zawiadomił ojczyma. Pan Korzeniowski zabrał notesik stwierdzając, że zanotowanych w nim jest około 30 nazwisk. Rodzina kategorycznie zażądała, aby Mirek zaprzestał donosicielstwa do Gestapo. „Toście poto mnie wezwali”? – oburzył się chłopak. W szafce notesika nie odnalazł. Zawrzał gniewem. Poleciał do Gestapo i zameldował, że ciotka, jej mąż oraz wuj, zabronili mu współpracować z Gestapo oraz, że uprzedzą kolegów, których nazwiska były w notesie. Wuja oskarżył dodatkowo o przechowywanie składu granatów. Natychmiast zjawiło się w mieszkaniu Gestapo. Aresztowano ciotkę, wuja i p. Korzeniowskiego w którego kieszeni znaleziono notesik. Wuja – celem wydobycia zeznań dotyczących granatów – skatowano bestialsko. Cała trójkę trzymano w podziemiach budynku Gestapo, następnie 6 mies. na Łukiszkach. Matka Orłowskiego udała się do Gestapo, gdzie oświadczyła, że syn jej jest nienormalny. Oskarżenie jest fałszywe, wniesione przez zemstę osobistą. Gestapowiec – Niemiec - oświadczył, że matka, która w sposób uwłaczający przedstawia godność syna, nie jest godną być matką.
„Raus”!

Rozpoznałem tę hienę po wojnie w Szczecinie.
Był w mundurze polskiego oficera UB (Bezpieki).
(...a „Ufi” Serża czeka zakopane w pobliżu Szkoły Morskiej w Gdyni).

2 comments:

moherowy beret said...

Very interesting story.I need contact with Mister Andrzej Kościałkowski.Mister Sergiusz Kościałkowski was my god-father.My e'mail libastino@interia.eu

moherowy beret said...

Jestem zachwycona tymi tekstami.Jestem córką chrzestną ś.p.Sergiusza Kościałkowskiego,pseudonim Fakir.Proszę o kontakt Liliana Wojtulewicz adres libastino@interia.eu