Total Pageviews

Thursday, October 16, 2008

"Derwisz": 12

Któregoś dnia, podczas mego pobytu, omal nie powystrzelano grupy zbliżających się chłopców. Kapral „Dziecioł” oburzył się na mnie, gdy krzyczałem, aby wstrzymano ogień rozpoczęty przez wartownika. Okazało się, że pobłądzili w drodze do jakiegoś oddziału.
Komendant „Jurand”, zawodowy oficer w mundurze wojsk piechoty, stale był z mapą i ołówkiem w ręku, jak oficer sztabowy. Spokojny, zrównoważony, głosu nie podnosił. Porucznik był bardzo odważnym, zaświadczył to w bitwie o Wilno. Wprowadzał ład, organizował i rozbudowywał Brygadę, szkolił ludzi. W wywiadzie u „Juranda” był Kwieciński, były agent Gestapo, przysłany do rehabilitacji za zasługi dla KO. Był też Lendzion, na podobnych jw warunkach. W ciągu tych 3 tygodni Brygada zaatakowała Niemców pod Mickuniami. Strat nie poniosła. Zdobyto broń, konie, wozy. Padło 6 Niemców. Następnego dnia zginął nasz oficer. Rozstrzelano kilku szpiegów, Litwinów. Przybyło około 200 chłopców. W Brygadzie funkcjonowały warsztaty: naprawy rowerów, rusznikarski i kowalski. Były duże braki w obsłudze lekarskiej i sanitarnej. Uzbrojenie nie było dostateczne. Był dział kwatermistrzowski i drużyna żandarmerii, tzw. „pretoriańska straż Komendanta”. Ludność wiejska sprzyjała partyzantom. Nie wiem, jak rozliczano się za prowiant w miejscu stacjonowania. Żywiec kupowano, oddawano za pokwitowaniem gospodarzom na przechowanie. Przez tydzień staliśmy nad brzegami Mareczanki. W bagnach siedzieli bolszewicy, byli słabi, więc odeszli. W niedziele i święta, odprawiano nabożeństwa. Lekarz Brygady, „Konar”, był właściwie studentem medycyny, a młody ksiądz nie posiadał jeszcze święceń kapłańskich. W drodze powrotnej do Wilna, spotkałem „Juranda” we wsi. Zaproponował mi funkcję gospodarczego w Brygadzie. Nie mogłem przyjąć jego propozycji, nie mogłem też uzasadnić, dlaczego? (1-en syn, Serż był u niego, 2-gi syn, Przemysław z moją żoną w więzieniu, 3-ci syn, Marian w łagrze sowieckim pod Archangielskiem, każdy wymagał mojej pomocy, a byłem ścigany przez szpiclów Gestapo). Niestety, było mu bardzo przykro.
Nocą, 1-go lipca 44, wyruszyłem z Lenkowskim i Houwaldem do Pużan. Po drodze zatrzymaliśmy się u p. Umiastowskiej w Pokrajczyźnie. (Syn jej siostry - p. Mikuciowej - „Wiś”, dołączył później do szwadronu Serża). W Szpargalinie, dołączyło do nas kilku chłopców. Pomaszerowaliśmy lasami na Santokę. Brygada była już w marszu na Wilno. Serż szykował się z częścią szwadronu, na wyprawę na Litwę, po broń i amunicję. Zatrzymaliśmy się w folwarku prof. Billiga – filologa z Uniwersytetu Poznańskiego - w pobliżu Pużan. Powozem profesora zawiozłem chłopców do Karczowiska, aby w osadzie u „cudownych kobiet”, żywili się i ekwipowali przez jakiś czas. 3-go lipca wróciłem do Wilna, aby ewakuować żonę i syna na wieś. 4-go lipca, nocą, silny nalot sowieckich samolotów na Wilno. Urzędnicy litewscy uciekali autostradą na Kowno. My podążaliśmy w małym ruchu szosą Niemeńczyńską. Trwożne było spotkanie z oddziałem zbrojnym, nie posiadającym żadnych oznak. Okazało się, że to „Własowcy” uciekali na Mińsk. Na szosie Bujwidzkiej skręciłem w prawo, na Orwidów, majątek Kościałkowskich, dalekich krewnych. Orwidowem II (dolnym) niby rządziła córka p. „D”, ale właściwie to przechowująca się tam Żydówka, p. Nata z mężem, p. „S”, dziennikarzem-komunistą. Z panią Natą przyjaźnił się – w „czasach warszawskich” - mój 3-ci syn, Marian. Była ona wielbicielką jego talentu malarskiego. Ukrywano tam również dziecko żydowskie, Rachelę, której rodzice zginęli w Gheccie Wileńskim. Była tam również inna Żydówka, pani „L” – piękna blondynka – żona wileńskiego lekarza. Ulokowano nas w 1-ym pokoju w Orwidowie I (górnym). Wkrótce dołączyła do Orwidowa II, babcia dziewczynki. Rachela była nauczona pacierza, który klęcząc, co wieczór odmawiała, żegnała się. Mimo, że o przechowujących się osobach skazanych przez faszyzm na zagładę, wiedzieli okoliczni mieszkańcy wsi i ludność Bezdan, ba, nawet Niemcy, strażnicy przy wyrębie lasu – nikt z nich do Gestapo nie doniósł.
Ponowna wyprawa. Podążamy drogą na Turgiele. Prowadzę kilku ochotników do Brygady oraz niosę dla „Juranda” – lekarstwa i zastrzyki, zdobyte przez kierownika apteki w szpitalu dla oficerów niemieckich na Małej Pohulance – dostarczone mi przez panią Halinę Medyńską.
W Brygadzie zastałem rewię wojskową, urządzoną z okazji imienin majora „Węgielnego”. Brygadę podzielono. „Jurand” z częścią poszedł na Bracławszczyznę, a reszta została pod dowództwem „Węgielnego”. Umówiłem sie na spotkanie z Serżem 7-go lipca 44 w Pużanach nad Wilią.
7-go lipca 44. Idę lasem do Pużan. Państwo Stabrowsy opuścili już dwór. Po przeciwnej stronie osiedla – Balingródek. Na rzece ruch, prom kursuje non-stop. Tłumy oczekują na przeprawę. Bolszewicy rabują dobytek gospodarzy. Serża nie zastałem. Po drugiej stronie Wilii, we wsi Czyrany, rezydowała nasza siatka. Miałem tam ruszyć, gdy ukazała się „Klara”. Zaraz udała się na druga stronę, aby „zasięgnąć języka”. Tłum walił nieprzerwanie za armią sowiecką na Kowno, Królewiec, na Berlin. Dwa miesiące dopiero upłynęły od ofensywy sowieckiej pod Witebskiem, a Kraj nasz brały już Sowiety w posiadanie. Uzgodnili to z „aliantami” w Jałcie. Organizowały sie już czerwone władze, spowrotem z Paleckisem na czele.
Brygada „Juranda” odmaszerowała kilka dni temu w kierunku Wilna. Miała za zadanie obsadzenie Werek.
13-ty lipca 44r. Na ul. Mickiewicza dymił gmach braci Jabłkowskich. Podpalono go dopiero po rabunku. Przeszły tędy walki uliczne. Trwały one od 9-go do 11-go lipca Wzięło w nich udział wiele naszych oddziałów partyzanckich.. W gniazda oporu Niemców, biły sowieckie „katiusze”. Do ataku szli leśni chłopcy z automatami. Padło ich tysiące.
Brygadę „Juranda” znalazłem na Sipiszkach. Ani jednego znajomego oficera. „Jurand” – porucznik Czesław Grombczewski - zginął. (W wersji "Samtnej Mogiły" z 1958 roku zmienione są wszystkie nazwiska oraz pseudonimy. "Jurand" występuje tam jako por. Roszkowski). Szykowano się – zgodnie z rozkazem KO – do wymarszu na koncentrację w Miednikach. Wilno wyglądało, jakby jeden wielki obóz wojskowy. Przy ul. Kawaleryjskiej, we własnym mieszkaniu, w trumnie, spoczywał Komendant Brygady Powstańczej, „Jurand”. Ubrany był w galowy mundur, na piersi widniała wstążeczka odznaczenia, chyba Virtuti Militari. Spał spokojnie, twarz miał w rumieńcach, jak za życia. Oddałem mu moją cześć, oficer był z grona najdzielniejszych, jakich polska ziemia nam dała.
Na ul. Zawalnej, spotkałem ułana ze szwadronu Serża, „Oczko”. Był on z „Fakirem”, gdy ten toczył bitwę z bolszewikami pod wsią Drużele na Żejmianie. Sądzono, że zginął. Widziano, jak spadał z konia. Muszę znaleźć ciało syna. Szedłem pieszo na Niemenczyn i dalej na Podbrodzie. Minąłem Parczewo. Trafiłem do wioski, gdzie była druga - po Drużelach – potyczka 7-go lipca 44. Na podwórzu odosobnionej zagrody, zastałem trzy świeżo usypane mogiły. U wezgłowia każdej, mały, drewniany, krzyż. Na patyczkach, wetkniętych w mogiły, umocowane tabliczki z wypisanymi pseudonimami i szarżą. Nazwisk powstańców historia nie notuje! Poniżona Polska musi ukrywać imiona swoich obrońców. Może po latach, historia uczci ich pamięć.
Chłopcy nasi!
Niech ziemia będzie Wam lekka!
Zatrzymałem się u sołtysa, który nadal ściągał kontyngent dla partyzantów. Okazało się, że nad ranem, 7-go lipca, zaatakowana została brygada Kowieńska por. „Jacka”. Podano, że bitwa pod Drużelami była właściwie 6-go lipca, w nocy. Oddział partyzancki – według naocznych świadków – trafił na moście na zasadzkę i zmuszony był wycofać się. Zginęło 4-ech naszych. Z rana, chłopi pozbierali poległych. Nadeszli bolszewicy, klęli, kopali w twarz trupa bohaterskiego porucznika. Jeden z gospodarzy zaprotestował, że umarłych nie wolno znieważać. Uznano go za buntownika, kamandir jednak puścił go wolno. W Spragelinie zastałem kilkudziesięciu chłopców pod bronią, bez dowódcy. Pomogłem im podjąć decyzję, aby wysłać gońca do Miednik, na zwiady. W tym czasie, w Sztabie Okręgu Wileńskiego – rezydydującym w majątku Wolkarabiszki – przyjmowano delegację wojskową Armii Czerwonej, na czele z pułkownikiem. Celem nawiązania dalszej współpracy, sowieci zaprosili cały sztab, 21 osób, do siebie.
Wróciłem do Orwidowa. Zastałem tam Serża całego. Towarzyszyła mu łączniczka „Duch”. Już następnego dnia, Serż wyprawił mnie – dał mi swego konia – do Wilna. Po drodze, miałem spotkać się z kapralem „Dzięciołem” w okolicy Podbrzezie-Glińciszki.
Rozeszła się plotka, że sowieci aresztują tych, co siedzieli w więzieniu za Niemców. To samo robiło w 41 Gestapo z tymi, co siedzieli za czerwonej władzy litewskiej. W naszym domu sowieci aresztowali starszą Rosjankę. Za Niemców siedziała za ukrywanie dezertera z frontu, młodego oficera niemieckiego. Rozstrzelano go, całą „winę” wziął na siebie. Aresztowano tez panią „K”. Zdradził ją współlokator, Żyd, były oficer sowiecki. Siedziała 3 miesiące. Powodu nie znano. Mąż jej - przez pewien czas – był współredaktorem Gazety Wileńskiej, miał wyrok podziemia. Zwiał do Warszawy, tam zginął podczas łapanki. Żyliśmy w trwodze, codziennie oczekując wizyty NKWD. Denuncjonowano się na prawo i na lewo. Hańba!
Panią doktorową „P”, zabrano na Sybir. 10-cio letni chłopczyk biegł za ciężarówką, wołając: „Mamo”! Błąkało się następnie biedne dziecko po ludziach, krewni nie chcieli go przygarnąć.
Brygada „Szczerbca” powstała w 43r. z małej grupy partyzanta „Dzika”. Było ich 17. Uzbrojeni w 6 karabinów rosyjskich, 2 automaty, 2 pistolety i 1 granat. „Szczerbiec” był porucznikiem wojsk pancernych, wilnianinem. W ciągu roku, miał juz 800 żołnierzy, dobrze uzbrojonych w broń ręczną i maszynową, a nawet działko przeciwpancerne. Posiadali samochody ciężarowe. „Szczerbiec” był jedynym dowódcą na Wileńszczyźnie, który miał do dyspozycji auto. 3-cia Brygada posiadała swoją orkiestrę, kompozytorów, poetów. Powstało tu wiele piosenek partyzanckich, np. Hymn Partyzantów Okręgu Wileńskiego, „Noc zapada nad cichym jarem” (na melodię „Rozszumiały się wierzby płaczące”), piosenka z Brasławszczyzny, etc.... W tych okolicach była też część 6-tej Brygady, powstałej z połączenia oddziału „Błyskawicy” („Piotruś”?) z oddziałem „Tońcia”. Dowództwo nad połączonymi oddziałami objął w 1944r. „Konar”, spadochroniarz z Londynu, major WP. Brygada składała się z 5 kompanii: 3 liniowych, szkolnej i specjalnej, dywersyjnej. Tereny zajęte przez partyzantów były głównie na północ i wschód od Rudomina, przedmieścia Wilna. Jednym z dzielniejszych dowódców był „Krzyś”, nauczyciel, zginął później w okolicy Ejszyszek.
W Puszczy Rudnickiej partyzantka sowiecka liczyła około 15,000 ludzi. Posiadała swoje bazy i nie pozwalała wojskom SS – wspomaganym samolotami i artylerią – wycisnąć.
Oprócz partyzantki polskiej, tereny te przeczesywali Niemcy, Litwini-Plechavicziusy, łotewskie formacje pomocnicze, partyzantka sowiecka oraz bandy białoruskie, dopuszczające się podobnych ekscesów, jak Ukraińcy. Brygada gen. Povelasa Plechaviciusa liczyła około 10.000 karabinów. (Był on jednym z organizatorów puczu w roku 1924, dokonanym przez partię Tautininku). W niespełna rok od sformowania brygady, została ona rozwiązana przez Niemców, a generał wyniósł sie do Reichu. Ohydny mord w Glińciszkach, był dziełem tej brygady. Znacjonalizowany przez czerwonych w 1940r. majątek Jeleńskich, przeszedł następnie pod niemiecki zarząd państwowy. Zdarzyło się, że nieopodal tego majątku, patrol „Błyskawicy” zetknął się z Plechaviciusami i kilku Litwinów padło. Do Glińciszek przybył oddział litewskiej policji konnej z komendy w osiedlu Rzesza. Naszych już nie zastali. Spędzono – do budynku przy szosie - cały służbowy personel polski majątku z rodzinami. Tam, w bestialski sposób zamordowano 73 osoby, łącznie z kobietami i dziećmi. Następnie, budynek podpalono. Zabito także pana Komara, administratora grupy majątków „Glińciszki”. Niemcy nie zareagowali na tę potworną zbrodnię. Zawrzało wśród Polaków na wileńszczyźnie. „Łupaszko” udał się na czele 500 osobowego oddziału na dawną granicę Litwy. Goniec KO z rozkazem odwołującym operację, nie zastał już oddziału. Za Glińciszki, wzięto odwet w Szyrwintach.
Po bitwie w Murowanej Oszmiance, wzięto około 300 jeńców plechovicziusowskich. Nasi pędzili ich do Wilna w kalesonach z poobcinanymi guzikami. Maszerowali, trzymając „gatki” rękoma. Tryiumfalny pochód doprowadzono do samego przedmieścia Wilna. W tym samym czasie była nieudana akcja naszych na stanowiska SS-ów łotewskich pod Szumskiem. Odważni i bojowi Łotysze mówili: „My wam nie Litwini. Fedot, da nie tot”. O zaczepnych działaniach Łotyszów, mało się słyszało. Duży ich oddział stacjonował w Bystrzycy, na trasie Bujwidzie-Kiemieliszki.
W oddziałach białoruskich większość stanowili Żydzi, strzelali do partyzantów polskich. Nie było porozumienia z przybywającymi na te tereny oddziałami partyzantki sowieckiej. Sowieci napadali zdradziecko na naszych. Strzelano do siebie wzajemnie, jak wrogowie. Kilka dni wcześniej, nasi stoczyli formalną bitwę z dużym oddziałem Plechowicziusów w pobliżu Kieny. Wsie, zajęte przez oddziały partyzanckie, nie oddawały kontyngentów Niemcom. Oddziały liczyły do 1000 osób. Dochodziło do starć z kompaniami niemieckimi pilnującymi obiekty lub drogi komunikacyjne. Niemcy, specjalnie zgrupowań partyzanckich nie atakowali. Serża awansowano – był dotąd podchorążym - otrzymał stopień podporucznika. Dowiedziałem się o tym 3 mies. później, gdy odwiedziłem rannego na melinie w Ustroniu. Wspominając o śmierci „Wincuka” - podczas nocnej przeprawy przez Wilię – powiedział, że utonęła z nim moja „kartka” na Krzyż Walecznych.
Grudzień 44. Była bitwa pod Majszgołą. Padł tam partyzant „Hrabia”. Pan „Antoni” z kilkoma towarzyszami, wycofał się, reszta siatki rozpierzchła się. Wkrótce – za pośrednictwem sierżanta „Witolda” oraz „Zosi” – nastąpiło spotkanie Serża z Komendantem „Bezmianem”.

No comments: