Total Pageviews

Friday, October 17, 2008

Sergiusz: 132-134

Sergiusz-132:
Otarłem się o prześladowców i oślepiłem światłem lampki. Tym razem, ciemna noc mnie utuliła. Boże Narodzenie nie przyniosło zmian. Korczyc i Jerzy L. oszukali. Wzięli cztery tysiące marek i nic nie zrobili. Zapłacę im i to słono. W oczekiwaniu rozwoju sprawy, postanowiłem siedzieć w Wilnie. Wszelką akcję musiałem zahamować. W drodze wyjątku postanowiliśmy uśpić Gestapowca interesującego się zbytnio „Stopą”. Do tego nie doszło, bo los popłatał mi figle. Rezydowaliśmy w chatce 80-letniego starca. Rudera o której wiele mówiłem. Wychodziłem tylko wieczorem i przebiegałem w szalonym tempie miasto. Podsuwałem teraz, kiedy SSS sparaliżowane, sprawę partyzantki z łona KD. „Stopa” z kolei, przedstawił to ojcom Wileńskiej Organizacji (K.O.). Znaleziono moc trudności, nie do przebycia. Na wigilię B.N.43 zaprosił mnie „Stopa”. Przy okazji poruszyliśmy zagadnienie najważniejsze, walki zbrojnej. Postanowiliśmy, że zwróci się z tym do młodych pionierów KD na zwołanym w tym celu zebraniu. Miało to się odbyć na trzeci dzień świąt. Drugi dzień, był dniem walki. Żegnałem hucznie stary rok. Spędziliśmy z „Lonkiem” parę godzin u przyzwoitych ludzi, chwaląc mięsiwa, ciasta i domowe wino. Około dziesiątej wracaliśmy do nory, a tu litewskie mundury, latarki, karabiny i krzyk. Stało się to niespodzianie, bo podpici wybiegli z domu przy ul. Subocz. Biegli rzężąc we wściekłości, wołając: „Halt”! Na nas krzyczeli, bośmy się im nawinęli pod rękę. Za węgieł! Rzuciłem polecenie. Kilka susów. Na chwilę staliśmy się niewidoczni. Tyle było potrzeba, żeby postanowić.
Sergiusz-133:
Olbrzymi drab biegł, wychylał się już i w tym momencie wypadłem mu na spotkanie. Za nim biegli dwaj, równie wściekli policjanci. Raz, dwa, trzy – czyli trrrach! trrrach! trrrach! - trzy silne błyski niezawodnego „Ufi”. „Lonka” maszyna zawiodła, więc zdecydował się wycofać. Oddawszy trzy strzały - do każdego po jednym - oddaliłem się. Dwa trupy, trzeciego spudłowałem. Ha! Trudno. Na drugi dzień dopiero udało mi się - przez niezastąpioną kurierkę „R” - odnaleźć „Lonka” w zdrowiu. Nic nie zagrażało chacie. Zebranie doszło do skutku. Zabrałem głos w kwestii „walki”. Przedstawiłem możliwości, na które koledzy się zgodzili. Miałem przewidzianą bazę w okolicy Bieniakoń. Z tego punktu zaczniemy. Teraz w drogę. Postanowiłem tam natychmiast wysłać „Lonka”. Miało to nastąpić w wigilię Trzech Króli. Niestety, „Lonek” gdzieś zahulał. Zbeształem go i kazałem zbierać się. Wypakował elegancko walizę i w najlepszym humorze myślał o samogonie, bo pić mógł. Około godz. 10 otworzyły się drzwi bramy. A to co? Kto? Normalnie wchodzili tak znajomi, bo znali sposób odsuwania haka. Coś „Lonka” tknęło: zobaczyć! Ja rzuciłem okiem przez szparę. Płaszcz skórzany: wystarczy. Chwyciłem z pod poduszki maszynę. „Łabas! Dokumenty”! Jeden sterczał w drzwiach, drugi na środku pokoju. „Moje dokumenty na piecu”, powiedziałem.
Sergiusz-134:
Odwróciłem się ku drzwiom. Gdzie?! Burknął niesympatyczny cham. Nie, to nie! Wydobyłem z pod pachy i trzasnąłem. Chłopisko w skórze podskoczyło ku mnie, ale zdążyłem i tego poczęstować koło brzucha. Potoczył się. Nieszczęsny „Lonek” musiał go dokończyć. No cóż? Trzeba było wiać. Biedka - ów starzec - okazał się mężnym. Nie narzekał, nie rozpaczał, nie myślał o sobie. Wiedział, że chowa ściganych i teraz kazał nam zabierać co ważniejsze rzeczy i uciekać. Uciekajcie! Uciekajcie moje chłopcy! Ech! Biedny ty stary, przeczucia nie omyliły ciebie. Pierwsza ofiara zdołała wyskoczyć, ale po przebiegnięciu dwudziestu kroków, padła. Trup. Tu trup, tam trup. Zabrałem co było pod ręką i przeprawiłem się przez Wilejkę. „Lonek” nie zdecydował się na kąpiel, poszedł swoją drogą. Po paru dniach przeczekania, odszukałem swoich. Już pogrzebano mnie biednego - łamano kości w Gestapo - a ja żyw i zdrów. Nie ma co i rok 1944 zaczął się hucznie. Postanowiłem już nie igrać z losem. W las!

No comments: